Pewnie nie wszyscy wiedzą, że Ken Hensley był kiedyś klawiszowcem w Uriah Heep i grał na ich wszystkich najważniejszych płytach. W 1980 roku opuścił zespół i od tego czasu pracuje na własny rachunek. A i z innymi wykonawcami również - na przykład z Johnem Wettonem, Blackfoot. W tym roku wydał nową płytę, ze swoją formacją Live Fire. Na co od razu baczny słuchacz zwróci uwagę – wokalnie to ma jak najbardziej przypominać świętej pamięci Davida Byrona. Skojarzenia nasuwają się same - to wszystko brzmi jak Uriah Heep. I nie ma w tym nic dziwnego - przecież to Hensley był jednym z tych, co Jurajkę zakładali, kształtowali jej styl, pisali dla niej sporo muzyki. Od tego nie da się uciec. I bardzo dobrze. Dobry hard-rock nie jest już tak powszechnym towarem co drzewiej bywało, dlatego należy się cieszyć z każdej nowej dobrej takiej płyty.
Chyba jednak Hensleyowi tak na całą płytę pomysłów nie starczyło. Za pierwszym razem wydawało mi się, że takich mniej udanych utworów jest dosyć dużo, a "Faster" w najlepszym razie jest płytą pół na pół. Po kolejnym było już lepiej, ale dalej uważam, że tytułowy i czy "Slippin' Away" są dosyć przeciętne. W drugą stronę, to „Set Me Free”, „The Course” i jeszcze na przykład „Beyond The Starz” to bardzo zacny klasyczny hard-rock mocno w stylu Uriah Heep. W zasadzie im bardziej Hensley próbuje podrobić Jurajów, a ten kto śpiewa - Byrona, tym lepiej to wszystko wychodzi, te piosenki są najlepsze. A w momencie kiedy zaczyna to dryfować w stronę rockowego środka - wychodzi dużo słabiej.
Szczęściem tych ciekawszych momentów jest dużo więcej, na jedenaście utworów tylko dwa są słabsze, no to i ocena całej płyty tez może być pozytywna. Równy, bardzo solidny album. Co ciekawe – zyskuje po każdym przesłuchaniu.