Siedemnasty już album pochodzącej z niemieckiego Gütersloh formacji Dice, której liderem jest Christiana Nové, nie przynosi absolutnie żadnych zmian w stosunku do wydanej w ubiegłym roku płyty Eternity’s Ocean.
W zasadzie mógłbym was skierować do recenzji ich poprzedniej płyty i zamknąć temat. Długo zatem tych, którzy zdecydowali się zerknąć na ten tekst, trzymać nie będę. Artysta bowiem na Newborn stworzył niemalże bliźniaczą kopię wspomnianego już poprzednika, nagrywając godzinę sennego progrocka bez większych wzlotów i upadków. Długie kompozycje (standardowo trwające dziesięć minut, stąd tylko sześć ich pomieściło się w zestawie) w nieśpiesznym tempie zmierzają do przodu. Dodatkowo okraszone są natchnionym głosem Nové’a, gitarowymi solówkami, klawiszowymi plamami oraz partiami saksofonu, fletu i sitaru. Niby wszystko jest ciepłe, ułożone i nawet przyzwoicie nagrane, tylko jakieś takie kwadratne i toporne, bez werwy i jakichkolwiek zwrotów i zaskoczeń. Tym razem liderowi nie starczyło nawet inwencji na ciekawe melodie, które na Eternity’s Ocean w śladowych ilościach się pojawiały, a których tu ze świecą szukać. Nuda, panie, nuda – jakby powiedział inżynier Mamoń. To wyświechtany do bólu frazes, ale trudno tu autentycznie którykolwiek z sześciu numerów wyróżnić.
Dice po wydaniu krążka Live w 1983 roku zniknął ze sceny i gdy powrócił na nią z nową płytą po czternastu latach, każdego roku przypomina o swoim istnieniu nowym albumem. Na miejscu Nove'a zastanowiłbym się jednak, czy faktycznie warto stawiać na ilość i chwalić się wpisem w CV o 17 albumach studyjnych, czy raczej postawić na jakość i po dłuższej przerwie nagrać wreszcie coś intrygującego.