Nie lubię pisać wstępów, zwłaszcza, kiedy trzeba jakoś zacząć recenzję o zespole takim jak Hammock. Grupie, grającej pewnie nie do końca to, co lubię najbardziej i która swoją wcześniejszą twórczością nie zachwyciła mnie – pewnie głównie dlatego – jakoś specjalnie. Może to mój aktualny nastrój, a może zima za oknem, coś jednak sprawiło, że tym razem ten cały ambient/post-rock, czy jak to tam się nazywa, wkręcił. Może po prostu Hammock nagrał naprawdę dobrą płytę. Nie wiem, to w sumie nieważne. Ważne jest, że naprawdę dałem się w to wciągnąć.
„Chasing After Shadows…” w żadnym razie nie jest płytą odkrywczą, rewolucyjną czy przecierającą nowe ścieżki – zresztą, dziwne, żeby w takiej stylistyce natrafić na taki album. To staranny ambient z domieszką post-rocka, dość ładnie wyważony między elektroniką, a partiami tradycyjnych instrumentów. Największą zaletą tej płyty jest, że… No że nie usypia, co zdarzało mi się podczas słuchania różnych okołoambientowych wypocin (oczywiście, nie wszystkich – bo i w tym gatunku trafiają się płyty naprawdę niezłe, choć nie jestem fanem tej półki). Nawet powiem więcej – „Chasing After Shadows” wciąga. Ta muzyka ma bardzo specyficzny, ulotny i niezwykle delikatny klimat, zwiewnie unoszący się nad całością. Zdarzają się fragmenty nieco bardziej senne i monotonne, ale jest też kilka naprawdę dobrych kompozycji, zwłaszcza „Tristia” z bardzo charakterystyczną, ulotną melodią, czy nieco żwawsza pod koniec „Andalusia” (mój osobisty faworyt zresztą – coś pięknego). Są też dwa utwory z odpowiednio przesterowanymi liniami wokalnymi, również wyróżniające się na tle całości. Jak jednak nietrudno się domyślić, do czynienia mamy z krążkiem, który od początku do końca jest spięty mocną klamrą, a to zaś sprawia, że słucha się „Chasing After Shadows” naprawdę dobrze.
Najnowsze dzieło Hammock to płyta, która winna być omijana szerokim łukiem przez zwolenników bogactwa aranżacyjnego. Nie jest to album na wskroś minimalistyczny, jednak wątpię, żeby ktokolwiek doszukał się tutaj większej ilości ukrytych smaczków, czy dał się porwać przez bogate instrumentarium. Nie to jest celem tej muzyki. Główne założenie – czyli w tym przypadku otulanie klimatem – zostało spełnione. Wydawać by się mogło, że dobrze ponad godzina muzyki powinna znużyć, jednak „Chasing After Shadows” nie powinna zniechęcić słuchaczy wrażliwych na delikatne, mocno nostalgiczne dźwięki.
Skojarzenia? Parę jest, zwłaszcza The American Dollar czy Lights Out Asia, czyli projekty poruszające się w zasadzie w identycznej stylistyce, a poza tym gdzieś w tej muzyce słychać coś z klimatu Sigur Rós, może kilka akordów przywołać na myśl coraz bardziej u nas popularny Kwoon, a niektóre fragmenty skojarzą się z „Shadows Of The Sun” Ulver. Takich porównań można by było podać znaczenie więcej. W każdym razie, „Chasing After Shadows… Living With The Ghosts” to płyta na pewno magiczna, niezwykle równa i wciągająca, idealna na długie i nostalgiczne zimowe wieczory. To po prostu ładny album i tylko tak powinno się na niego patrzeć.