Szczerze mówiąc, z zamiarem napisania recenzji debiutanckiego krążka Teksańczyków nosiłem się od dłuższego czasu. Niestety, nigdy nie byłem na tyle osłuchany z muzyką zawartą na „Eyes of the Oracle” aby ze spokojnym sumieniem zasiąść za klawiaturą. Nie wynikało to z mojego muzycznego lenistwa. Doprawdy przebrnięcie przez materiał i ostateczne zrozumienie go nie jest sprawą prostą. Być może są tacy, którzy ogarną całość po paru przesłuchaniach, ja jednak musiałem z tą płytką troszeczkę „pochodzić”:-). Nie ukrywam, iż ostatecznym impulsem spłodzenia niniejszej recki był fakt pojawienia się w ostatnim czasie na półkach sklepowych nowej płyty Amerykanów “Rooms of Anguish”.
Power of Omens należy do często wymienianej “świętej trójcy” (obok Zero Hour i Spiral Architect) zespołów uprawiających nie przez wszystkich lubiany styl zwany technicznym progresywnym metalem. Mimo wspólnej szufladki wymienione zespoły różnią się od siebie zasadzniczo co niewątpliwie jest zaletą. Nie ma mowy o modnym ostatnio posądzaniu każdego z bandów o podkradaniu sobie pomysłów. Jednocześnie każdy zespół uprawia na tyle unikalną muzykę aby stanowić ewentualny impuls do tworzenia trzech odrębnych podkierunków. Zostawmy jednak systematykę i przejdźmy do muzyki.
Rzut oka na tracklistę oraz na czasy poszczególnych utworów mówi sam za siebie. Power of Omens preferuje dłuższe formy muzyczne składające się z kolejnych odsłon. Każdy z utworów jest jakby wielowątkową historią opowiedzianą w dość pogmatwany sposób. Owa trudnośc odbioru nie polega bynajmniej na “przeładowaniu” aranżacyjnym. Wręcz przeciwnie. Można nawet zarzucić zespołowi zbyt oszczedną, żeby nie powiedzieć surową realizację. Prawdziwą perełką płyty “Eyes of the Oracle” jest niewątpliwie niemalże dwudziestominutowa suita “Test of Wills” stanowiąca z pewnością wizytówkę zespołu. Znajdziemy tu cały manifest programowy Power of Omens. Przeplatające się tematy czasami lekko schizofreniczne, czasami wręcz oniryczne budują misterną konstrukcję utworu, nieprzewidywalną i fascynującą. Właściwie podstawowymi instrumentami tworzącymi “efekt” Power of Omens jest gitara i...........perkusja. David Gallegos (pogrywający również bardzo oszczędnie na klawiszach) jest gitarzystą starającym się nie zwracać uwagi na modnych gigantów “progmetalowych wioseł”. Wypracował własny styl. Nie używa być może arcyefektownych technik, nie bryluje kosmicznymi solówkami. Potrafi jednak stworzyć niesamowity klimat nie unikając brzmien klasycznych o wyraźnym latynoskim zabarwieniu. Osobą obsługującą drugi z ważnych w muzyce PoO instrumentów, wymienionych przeze mnie wcześniej, jest Alex Arellano. Alex, jako perkusista posiada dość rzadką w tym gatunku umiejętnośc absorbowania uwagi. Gra on jakby w sposób jazzowy, traktując instrument nie tylko rytmicznie. Nie przesadzę twierdząc, że śmiało można fascynująco przebrnąc przez album wsłuchując się tylko w perkusję! Czasami ma się wrażenie, iż Alex posiada dodatkową parę kończyn górnych :-).
Czas na poswięcenie paru słów kontrowersyjnemu wokaliście Power of Omens Chrisowi Salinas. Często bywa on porównywany do Geaoff’a Tate’a. Może coś w tym jest. Podobienstwo owe słyszalne jest jednak dopiero w wyższych partiach, w których Chris przebywa dość często. Napisałem o panu Salinas “kontrowersyjny” dlatego, że wielu przeciwników PoO wskazuje własnie na manierę wokalną Chrisa jako element trudno przyswajalny. Mogę ewentualnie to zrozumieć, jednakże według mnie należy on do czołówki progmetalowych krzykaczy. Chris posiada wręcz oszałamiający warsztat i technikę. Wspaniale przedziera się przez gąszcze trudnych rytmów wyśpiewujac jeszcze bardziej skomplikowane linie melodyczne. Jest to dość ryzykowne, gdyż małe potknięcie może w każdej chwili spowodować utratę wokalnej równowagi. Słyszalny jest jednak jego profesjonalizm uniemożliwiający jakąkolwiek kolizję. Brawo Chris!!!
Muzyka Power of Omens zdecydowanie jest adresowana do wąskiego kręgu odbiorców. Ci, którzy uwielbiają delektować się technicznymi smaczkami oraz nie boją się wyzwań z pewnością będą usatysfakcjonowani. Z Teksykańczykami spotkamy się wkrótce, gdyż od paru dni w moim odtwarzaczu kręci się wspominany przeze mnie na początku nowy album “Rooms of Anguish” , który to.......................nie, o tym później:-))))))