Bo w 2009 roku Craig Walker nagrał solowy album. I … właściwie to wszystko, co można o tej muzyce powiedzieć. Że nagrał. A jaka to muzyka? No że muzyka… Melodyjna? No niby jest... Zróżnicowana? Raczej nie bardzo… Dopracowana? Absolutnie nie… Nudna? Z całą pewnością…
I wszystko jasne. Bo, co tu dużo kryć – po byłym wokaliście Archive spodziewałem się znacznie więcej. Tom się zdziwił jednym słowem: album Siamese jest bezbarwny do bólu, piosenki sprokurowano w oklepany, pozbawiony pomysłów sposób. A gdyby komuś było mało, to Siamese we fragmentach wygląda na naśladownictwo (no dobra, łaskawie powiem, że „jest on wypadkową”) stylów Coldplay i Starsailor.
Słuchałem albumu już tyle razy, że aż sam się sobie dziwię, iż jeszcze daję radę. Może też i dlatego z wielkim trudem jestem w stanie zauważyć wśród całej masy byle jakich kawałków dwa, całkiem do rzeczy utwory. Pierwszy z nich, to klimatyczny The Island. Klimatyczny - bo … instrumentalny. Mający w sobie to „coś”, co powoduje, że nagle przestajemy traktować muzykę jak tło, a zaczynamy dostrzegać pasję w granych nutach. I drugi z utworów: Greedy Girl. Harmonijka, balladowy początek i niezwykła partia gitary w finale. Niezwykle przyjemne nagranie. Chciałoby się rzec: wyjątek potwierdzający regułę.
I koniec – bo niestety dwa utwory wiosny nie czynią. Reszty kawałków na Siamese można posłuchać raz. I zapomnieć o nich, bo mówiąc wprost: TO JEST SŁABA PŁYTA. Wydana w 2009 roku i zapomniana w 2009 roku. Zasłużenie zapomniana. Cóż, omijać, powiem szczerze, OMIJAĆ z daleka!
Cóż, trochę mi szkoda, że po tylu latach milczenia Craig Walker zmarnował szansę na powrót na scenę w wielkim stylu.