To niepozorne wydawnictwo wypuszczone na rynek na czarnym winylu, w ilości zaledwie pięciuset egzemplarzy ma swój urok. Na każdej stronie znajduje się inny artysta i odrobinę różniące się od siebie stylistyki. Ale całość wydana przez jedno wydawnictwo, więc musi być w tym coś spójnego.
STRONA A: AUN to kanadyjski (dokładniej pochodzący z Montrealu) duet wykonujący eksperymentalną odmianę muzyki, którą najkrócej można sklasyfikować jako harmoniczny drone-ambient, ze szczególnym naciskiem na niezbyt nastrojone gitary. W Druids muzycy sięgają do drastycznie zmienionej, jakby halucynogennej wersji space-rocka lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Muzyczne tekstury tworzące mroczną wizję otaczającego nas świata przygniatają nas odrobinę. Ale jednocześnie dostarczają prawdziwie nieziemskiego klimatu spokojnej, acz bardzo wyraźnej psychodelii. W Fall Out muzycy kontynuują przekaz, zmieniając go jednak na bardziej wyczuwalne wibracje, poprzez niesamowity koktail gitary rytmicznej i basowej oraz przeszkadzajek z gatunku acid noise. W tym utworze najbliżej im chyba do nowojorskiego undergroundu z końca lat sześćdziesiątych, czy też wczesnej ery niemieckiego undergroundu kilka lat później.
STRONA B: HABSYLL to z kolei projekt francuski, sam określający swoje pochodzenie jako: Midi-Pyrénées. Trio szufladkowane jest jako "drone doom metal", ale nie do końca jest to prawda. Oprócz tego w utworze (IV) znajdziemy odrobinę ambientu czy nawet sludge. Dwadzieścia trzy minuty jakie dostajemy w tym utworze obfituje w niepokojące dżwięki i klimat jakiego dawno nie słyszałem. Począwszy od dziwnych przeszkadzajek perkusyjnych na początku, poprzez gitary i elektronikę na posępnych bębnach skończywszy. Całość bardzo zbliżona do awangardowego yassu jaki możemy usłyszeć w produkcjach np. Rafała Gorzyckiego. Nagle w połowie czwartej minuty całość wybucha nisko przestrojonymi gitarami i potężnym uderzeniem perkusji, aby w czasie kilku następnych kilku minut przekonać nas do tego, że otacza nas tylko mrok i samotność. A tam gdzie mrok i samotność pojawiają się upiorne, zagubione dusze, krzyk rozpaczy i świetnie brzmiące przesterowane wokalizy. Pod koniec jedenastej minuty rytm się zmienia, a wokalizy stają się coraz szybsze i częstsze, aby w pewnym momencie całość przemieniła się w dość szybką nieco chaotyczzna strukturę. Po kilku minutach utwór powraca do bardzo, bardzo wolnych bitów i choć mocnych, to poprzez rozrzucenie dużymi odstępami między sobą znacznie nas samych spowalniającą.
W krótkim podsumowaniu. Zdecydowanie warto mieć te pozycję na półce, jeśli tylko znajdziemy czas na to by się w nia zapaść. Wrażenia murowane. I z chęcią bym się gdzieś wybrał, aby ich zobaczyć na żywo