Ocena:
4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
15.03.2010
(Recenzent)
Heino, Mikko — Vaahtera
Miko Heino jest to fiński wokalista rockowy, który pewien dorobek płytowy już ma, ale akustyczny mini-longplay „Vaahtera” był moim pierwszym spotkaniem z nim i nie wiem, czy nie będzie ostatnim.
Jak wspomniałem – jest to wokalista rockowy. Ma ten fakt niebagatelne konsekwencje, ponieważ stanowi o powodzeniu całego przedsięwzięcia. Bo to jest tak – o ile odcięto kable od instrumentów, to wokaliście zapomniano. Cały czas śpiewa tak, jakby za plecami miał pełnoelektryczny band, a nie wprost przeciwnie. Jak się nagrywa płytę akustyczną, to wszystko musi być "akustyczne", głos też – facet śpiewa z rockową ekspresją – jak gdyby nigdy nic, nie przejmuje sie tym, że pasuje to do reszty jak świni kamizela. Gdyby te utwory zagrane były normalnie, a nie pod hasłem – „Oszczędzamy energię elektryczną, bo nie mamy forsy” - mogło by być dużo lepiej, bo te utwory muzycznie wcale nie są najgorsze. Gdyby zostały zagrane w „normalnych”, elektrycznych wersjach byłoby pewnie ciekawie. Ale tak wyszło jak wyszło. Bez prądu trzeba umieć śpiewać – trzeba być Cohenem, Stevensem, Dylanem, chociaż oni rzadko grali tak zupełnie akustycznie. To jest kwestia pewnej wrażliwości muzycznej. Dała Ci Bozia glos rockowego krzykacza – to chłopie nie kombinuj. Doceń co masz – trzeba znać swoje ograniczenia. A tutaj sztucznie to wyszło – niepasujący wokalista to jedno i do tego słychać, że są to rockowe numery, którym odcięto prąd, a nie kawałki akustyczne – to drugie. Moim zdaniem „Vaahtera” została spartolona już na poziomie planowania.
Nigdy za bardzo nie przepadałem za takimi dziełami, bo jednak trzeba umieć przerobić rockowy numer na wersje "unplugged", a nie wszystkim taka umiejętność jest dana. Nie każdy jest Teslą, albo Nirvaną. Heino nie jest. Początkowo miałem zamiar nie punktować tego albumu, jako, że z założenia jestem nieco uprzedzony do takiej działalności i tzw. „acoustic set” na koncertach bywa dla mniej najczęściej dopustem bożym, ale dam trochę tych gwiazdek. Nie jest to zła płyta, można jej posłuchać (tyle, że nie bardzo jest po co…), nie boli, a zwolenników takich eventów powinna zadowolić.
PS. Jest taka jedna płyta, o podobnym charakterze, która wyrywa z obuwia i tak zostawia. Nazywa się "The Acoustic Verses" a nagrała ją grupa Green Carnation.