Czego też zespół nie zrobi, żeby odstraszyć potencjalnego nabywcę od zainteresowania się jego propozycją… Trudno chyba się dziwić, że płytka zespołu o kapitalnej nazwie Duchowa Lewatywa wylądowała na samym dnie stosiku promówek od Naczelnego. Dopiero gdy tenże zaczął nalegać na szybką recenzję, grożąc wyrządzeniem trwałego uszczerbku na zdrowiu mojemu psu (co prawda takowego nie posiadam, ale chyba to niewiele zmienia), odkopałem stosowną blaszkę, odkurzyłem ją i wrzuciłem do sprzętu. I co?
Okazało się, że pod mocno, hmmm, specyficzną nazwą wylądowała bardzo przyzwoita propozycja zespołu… well, nazwiska są rosyjsko brzmiące, ale jako siedzibę swą zespół podaje Izrael. W każdym razie grają bardzo fajny dla ucha rock progresywny, zmieszany z cięższym graniem – trudno to nazwać prog-metalem, bo do ciężaru Dream Theater sporo brakuje; na upartego jeszcze jakieś echa fusion też można by znaleźć.
„Thin Ice Crawling” to concept album. O dziewczynie, która ma w życiu zdecydowanie pod górkę: brat postanawia zostać męczennikiem-samobójcą, ojciec-alkoholik tłucze główną bohaterkę, aż ta w pewnym momencie kończy jego żywot. Okazuje się, że to bynajmniej problemów dziewczyny nie rozwiązuje: aby przetrwać, w pewnym momencie wpada w prostytucję, potem zaczynają się narkotyki… Gdy udaje się przerwać narkotykowe uzależnienie, przychodzi nagła śmierć na atak serca – i odkrycie, że po śmierci tak naprawdę nic się nie zmienia, bo w zaświatach wszystko wygląda dokładnie tak samo jak na Ziemi, z wszystkimi podziałami i rozwarstwieniami społecznymi.
Na początek mamy właśnie wyznania braciszka-szahida - „The Land Derailed”. Fajne wprowadzenie w całą płytę: nieco mocniejszej gitary, trochę typowego rocka progresywnego: zmiany tempa, długa, spokojna wstawka klawiszy, trochę elektroniki, trochę Hammonda, łagodny śpiew wokalistki... Zresztą głos Iriny Sherr, łagodny, spokojny, bardzo fajnie wpasowuje się w tą płytę. Fajnie kontrastuje z mocniejszym, agresywnym głosem klawiszowca.
„The Last Night”: czyli główna bohaterka odkrywa, że tylko ciałem może zarobić na coraz bardziej zaawansowany nałóg tatusia, i rozwiązuje sprawę raz na zawsze. Znów utwór jest zbudowany na kontraście: trochę spokojnego, nastrojowego grania, trochę cięższej, ostrzejszej, ocierającej się o prog-metal gitary. „Quicksand Lies” (moment, gdy bohaterka odkrywa plany swojego braciszka) to w całości fajna, nastrojowa ballada, cięższe gitary są tu właściwie dodatkiem, wzbogacającym całość.
„Crystal Territory”: czyli główna bohaterka znajduje ucieczkę od pokręconego świata w różnych ciekawych substancjach. Cała kompozycja to w sumie w całości łagodniejsza odmiana prog-metalu: ciężka gitara skontrastowana łagodnym śpiewem, niby-fletowe sola klawiszy... Zgodnie z tematem, jest coś zakręconego, niepokojącego w tym utworze, w jego instrumentalnym rozwinięciu. Podobnie wypada dalsza część podróży w narkotyczne omamy w „Splinter”: perkusista rąbie konkretnie, nie oszczędzając się, gitara też ostro szaleje... a potem całość wpada w niepokojący, nieco chaotyczny (całkowicie zamierzenie) fragment, z fajnymi niby-smyczkami z klawisza. Ostra jazda trwa w „Other Line”, by skończyć się bardzo ładnym, gitarowo-klawiszowym finałem – to ten moment, gdy bohaterka wydobywa się z nałogu.
„Unholy Ghost”: czyli moment, gdy nagle, we śnie, nadchodzi koniec. Ładny wstęp fortepianu, generalnie balladowa, choć czasem pojawiają się mocniejsze momenty. „911” - czyli fragment w niebie – to znów mieszanina mocniejszego grania ze spokojniejszym, łagodny śpiew wokalistki i mocniejszy klawiszowca. Na koniec „Outro” - ładna fortepianowa miniatura – i po chwili przerwy – jeszcze parę minut grania, rozdział zerowy: „The Awakening” - przebudzenie: wszystko, co przed chwilą się zdarzyło, było tylko koszmarnym snem.
Fajna, równa płyta. Trudno powiedzieć o którymś fragmencie, żeby był jakoś specjalnie nieudany, za to „The Last Night” i cała sekcja „Crystal Territory” - „Splinter” - „Other Line” zapadają w pamięć. Nikt prochu tu nie wymyśla, raczej – z powodzeniem – Soul Enema starają się zrobić coś ciekawego z dobrze już znanych elementów. Jak na razie – dla mnie jedna z najciekawszych progresywnych propozycji tego roku.