Nie wiem, jak jest teraz z dostępnością tego albumu, ale każdy szanujący się fan współczesnego prog-rocka ma obowiązek to znać. Kochać nie musi, ale znać – koniecznie, bo jest to jedna z najlepszych płyt prog-rockowych ostatnich kilkunastu lat.
Morte Macabre był to jednorazowy projekt wymyślony przez muzyków Anekdoten i Landberk. Wpadli na pomysł, żeby wziąć trochę muzyki z różnych horrorów i nagrać to po swojemu. Sami skomponowali tylko dwa utwór, tytułowy i „Threats of Stark Reality”. Zresztą ten drugi to tylko krótki wstęp do następnego – „Sequenza Ritmica e Tema”. Sięgnęli po muzykę różnych wykonawców odległych od siebie stylistycznie, takich jak jazzowy Krzysztof Komeda i rockowy Goblin, a potem dopasowali to wszytko do siebie i swojego stylu. "Kołysanka" Komedy – utwór kojarzy mi się jak najgorzej - z pewnym tragicznym wydarzeniem, którego nie wszystkie okoliczności są dla mnie jasne. Nie daje mi spokoju od dziesięciu lat i nie da mi spokoju dopóki żyję. I pewnie po tamtej stronie dowiem się jak było dokładnie. Sama postać Komedy też jest tragiczna. Jego dziwna, wstrząsająca śmierć. Pewnie dobry Bóg chciał usłyszeć "Astigmatic" na żywo. W każdym razie, zawsze kiedy słucham „Lullaby” robi mi się zimno i smutno. Wydaje mi się, że to kołysanka do zaśnięcia na zawsze... Dla mnie to najbardziej przejmujący fragment na płycie. Jest w tym jakiś niewyjaśniony masochizm, bo wracam do tej muzyki coraz częściej.
Wydaje mi się, że z tej listy horrorów, z których muzyka znalazła się na "Symphonic Holocaust" tylko "Dziecko Rosemary" to duże kino. Reszta sądząc z plakatów i tego co wyszperałem po Internecie, reprezentuje twórczość dużo niższych lotów. Dużo seksu i krwi i do tego jeszcze trochę seksu – zdaje się, że takie są założenia programowe większości z tych dzieł. Nazwisko jednego z twórców też sporo mówi – Dario Argento – jemu zawsze zależało głownie na tym, żeby rozebrać na ekranie ładne dziewczyny, a potem je efektownie zabić. Maja takie filmy swoich zwolenników, wcale nie tylko z grona różnego rodzaju perwersów – ma to swój urok. No ale gdzie im tam do dzieła Polańskiego. Poza tym wydaje mi się, że „Golden Girls” to normalny pornol. (Kolega Magister Tarkus mowi, że piszę bzdury, że wczesne horrory Dario Argento są znakomite, że dopiero znacznie później spuścił z tonu. Nie wiem, nie jadłem - napisałem tylko to, co mi dobrzy ludzie o tych filmach powiedzieli. Jak sprawdzę to własnoocznie, to powyższy tekst nieco zmienię)
Natomiast muzyka z tych dzieł wcale gorzej nie wypada przy muzyce Komedy, przynajmniej przerobiona przez członków Morte Macabre. Włoski Goblin, w pewnym sensie "nadworny" zespół Dario Argento, ma w swoim dorobku spor dobrych płyt, które sprawdzają się nie tylko jako ścieżka dźwiękowa, ale również jako dzieła samoistne. "Quiet Drops" jest świetnym utworem, zarówno w wersji oryginalnej, jak i przerobionej przez Szwedów. Chociaż trudno tu mówić o przeróbce, cała ingerencja ograniczyła się jedynie do przearanżowania tego nieco pod bardziej „masywne” klawisze Morte Macabre. W "Lullaby" też nie bardzo ingerowano i też słusznie, bo poprawianie arcydzieła to niepotrzebne ryzyko. Raczej tylko klawisze robią tutaj różnicę – ich brzmienie jest na tyle specyficzne, że zmienia się klimat tego utworu. W oryginale jest tam jeszcze kilka ciepłych nut, ale tutaj nie. Tu już jest cmentarz. Przynajmniej ja to tak odbieram. Chociaż najbardziej upiornie wypada w tym towarzystwie „Opening Theme” – słodziutki, delikatniutki, ale w tutaj taki utwór robi wrażenie nieco niesamowite i biorąc pod uwagę z jakiego filmu ten fragment pochodzi... Własna, autorska suita skomponowana została w taki sposób, żeby nie odbiegała muzycznie od reszty. Też przypomina to temat, z któregoś z tych horrorów i wydaje mi się, że jest swego rodzaju hołdem fanów dla twórców takiej muzyki i takich filmów też. Jak cała płyta zresztą.