I o niej będzie w niniejszej recenzji.
Airbag zastosował taktykę coraz bardziej popularną wśród „młodych” zespołów. Nagrał kilka utworów i umieścił je bezpłatnie w sieci, skąd można było zassać poszczególne nagrania. Oczywiście ten fakt umknął mi zupełnie – nie wiedziałem, ani że taki zespół istnieje, ani , że nagrane przezeń utwory można znaleźć na ich stronie internetowej. Dzięki temu do płyty Identity podszedłem, jak do czystej kartki. Bez (no prawie) oczekiwań, bez specjalnych nadziei, ot, licząc na kawałek dobrej muzyki, który może (ale nie musi) mnie oczarować. Albo przynajmniej sprawi, że nie zacznę ziewać, czując znużenie kolejną bylejakością produkcji. I… powiedzieć, że zdziwiłem się niezmiernie, to byłoby zbyt kolokwialne stwierdzenie.
Identity zaczyna się w taki sposób, że pierwsze o czym pomyślałem po wysłuchaniu Prologu, to … Out Of Myself grupy Riverside. Tak, dokładnie, dożyliśmy tej pociechy, w której te dźwięki trafiły pod strzechy!! Klasyczna już chyba w tej chwili pozycja naszej rodzimej grupy mogła (ale żeby nie było – to jest subiektywna opinia niżej podpisanego!!!) być przyczynkiem, który spowodował, że „Tożsamość” tak właśnie brzmi. Więcej szczegółów w tej sprawie znajdziecie w recenzji Loraka. Wprowadzenie do albumu jest jednocześnie wyznacznikiem stylu we wszystkich nagraniach. Melodia: ta króluje na całym albumie wszem i wobec. Panoszy się zupełnie bezczelnie, za nic sobie biorąc potencjalne słowa krytyki, że momentami jest zbyt „słodka”. Jest w śpiewie wokalisty, wybrzmiewa w klawiszowych pasażach, wyraźnie wreszcie narzuca się słuchaczowi w partiach solowych gitary. Wszędobylska, świadoma swoich walorów, po prostu świetna i już.
Przyjemnie zrealizowane, ani zbyt krótkie, ani zbyt długie utwory pozwalają się tymi melodiami nacieszyć. Choć takie np. No Escape kończy się niestety w momencie, gdy zaczyna być naprawdę ciekawie. Na ile to świadome podejście zespołu (bo można ten końcowy fragment rozwinąć w kilkunastominutową, transową codę), a na ile to wymóg realizacji (bo to mogłoby być nagranie „singlowe”) tego się pewnie nie dowiemy. Na szczęście rozpacz po dobrze zapowiadającym się utworze szybko mija za sprawą wyjątkowo pięknej melodii „Safe Like You”. Pozostałe utwory trzymają poziom wymienionych wyżej nagrań. Realizacja, bogata brzmieniowo, z całą gamą ozdobników i nakładających się na siebie warstw pozwala na wysłuchanie każdego z nagrań w sposób ocierający się o misterium. Delikatne, zupełnie perfekcyjne brzmienie klawiszy, łagodny, stonowany śpiew wokalisty (żadnych krzyków ani porykiwań), i przede wszystkim gitara, krystalicznie czysta i romantycznie brzmiąca – całość składa się na obraz naprawdę pięknej płyty, dla której warto znaleźć trochę miejsca na półce.
Oczywiście, „Tożsamość” to nie jest odkrywanie Ameryki. Tak się gra w środowisku i basta. Norwegowie prochu nie wymyślili, ale … słucha się tego albumu z dużą przyjemnością. Że brzmi w tej muzyce Pink Floyd? Co z tego?! Że No-Man? No to co?! Że Nosound, Anathema, i parę innych bardziej znanych grup? Uwierzcie (albo nie) – to bez znaczenia. Liczy się przecież muzyka, ta z gatunku wzruszająco – zachwycających. A że wtórna?? No cóż, nie przesadzajmy z tzw. poszukiwaniami nowych brzmień. Czasami to zupełnie nie jest potrzebne.
Cóż, dziwnie to bywa, ale o niektórych płytach dowiadujemy się przez przypadek, zupełnie się tego nie spodziewając. Czasami też zdarza się, że taka informacja do nas dociera w miejscu absolutnie nieprzewidywalnym. W czasie, gdy myślimy o wszystkim, tylko nie o nowej muzyce zupełnie nieznanego zespołu. Tak było właśnie z bardzo dobrym albumem Identity.
Airbag – sądzę, że warto tę nazwę zapamiętać.