Ćwiara minęła! Ćwiara wakacyjna – czyli coś lekkiego, wakacyjnego, ale z klasą. Nie tylko do tańca, też i do słuchania.
Można zrozumieć - Pet Shop Boys, Madonna, ABBA – klasycy. Ale Kajagoogoo?! Obiekt westchnień rozhisteryzowanych siusiumajtek? Spokojnie. Trochę więcej szacunku dla swoich żon i matek. Zgadza się – Kajagoogoo za czasów swojej największej prosperity było popularne wśród tej ładniejszej (i głupszej) części ówczesnej młodzieży. Poza tym jeszcze dwa tygodnie wakacji, należy się trochę lżejszego repertuaru.
W tamtych czasach nie wzbudzali mojej większej sympatii. Megahit „Too Shy” – dobry numer, bas pięknie chodził. Potem bez Limahla, kolejna płyta „Islands” – nie denerwowały mnie te piosenki, ale na pewno nie szukałem ich po radiu z magnetofonem gotowym do strzału. Traktowałem to jako taką sobie watę cukrową dla uszu. A potem o „Islands” już zupełnie zapomniałem. Jakieś 4-5 lat temu naszła mnie ochota, żeby sobie to jednak przypomnieć. Głównie z powodu Nikki Beggsa, o którym sporo muzyków wypowiadało się bardzo ciepło, min. Trey Gunn. Beggs był jednym z pierwszych basistów, z zespołów rockowych, który grał na sticku. Wziąłem się za „Islands” po dwudziestu latach przerwy i okazało się, że to dobra płyta. Czego akurat, dopiero teraz, po dwudziestoletniej inkubacji przypadła mi do gustu? A nie wtedy? Parę powodów by się znalazło. Po pierwsze - bardzo duża konkurencja – rocznik w którym pojawia się nowa płyta Deep Purple, Iron Maiden, Marillion, Waterboys and many more. Do tego Kaczkowski wynalazł jakiegoś Joe Jacksona, który też mi nieźle w głowie namieszał – to ja będę sobie jakimiś popsterami głowę zawracał? A jeszcze nadrabianie zaległości z przeszłości? Po drugie – ja wtedy bardzo nie lubiłem czarnego, plastikowego soulu, a tutaj takie konotacje można było bez trudu odnaleźć. Po trzecie – starzeję się, szarych komórek ubywa, tylko patrzeć jak za jakiś czas wymienię płyty King Crimson na dyskografię Rubika.
Kolejnym powodem dlaczego „Islands” w swoich czasach nie wypadała tak efektownie i raczej nie odniosła sukcesu - bo w swoim „segmencie” miała zajebiście mocną konkurencję. Popatrzmy na rok 1984 w muzyce pop – „Touch” Eurythmics wydany pod koniec 1983 roku, ale cały impet powodzenia poszedł na rok 1984, strzelający przebojami, jak karabin maszynowy Thompson Twins i ich multiplatynowy album „Into the Gap”, Depeche Mode, które właśnie nagrało swoją pierwszą wielką płytę, podbija świat przebojami „People Are People” i „Master And Servant”, Simple Minds albumem „Sparkle In The Rain” zdobyło szczyty brytyjskiej listy przebojów. A jeszcze błyskotliwie i z sukcesem zadebiutowało niemieckie trio Alphaville. I przy tym Kajagoogoo, ze swoją dobrą, ale nie aż tak dobrą płytą, żeby z takimi potentatami skutecznie powalczyć. Zupełnie inaczej sprawa wygląda, kiedy „Islands” zestawimy ze współczesną muzyką rozrywkową. Teraz urzeka niebanalną przebojowością, lekkością, a nawet pewnym rozmachem. Jeśli się zestarzała, to stosunkowo niewiele – co gorsza. „Co gorsza” – bo ten współczesny pop głównie taki jakiś niedorobiony muzycznie, raczej tylko do oglądania, strasznie mało do słuchania. A ładnych melodii – ze świecą szukać.
Usunięcie Limahla w połowie 1983 roku wcale nie było takim złym pomysłem. Za mikrofonem z powodzeniem zastąpił go długi jak miesiąc bez wypłaty i ufarbowany na biało Nick Beggs. Okazało się, że jest nie tylko bardzo dobrym basistą, ale też zupełnie dobrym wokalistą.
Polska była jednym z niewielu krajów, gdzie Kajagoogoo było prawdziwą gwiazdą – bardzo udana trasa koncertowa w jesieni 1984 roku, piosenki „Turn You Back on Me” i „The Lion’s Mouth” były dużymi przebojami i w Trójce i w telewizyjnej liście przebojów Wideoteki. Zresztą trzeba przyznać, że oba te utwory zilustrowano bardzo dobrymi clipami. Pierwszym singlem z „Islands” było „Big Apple”, dotarło nawet do pierwszej dziesiątki brytyjskiej listy przebojów (w Polsce się jednak nie przyjął). Był to jednak łabędzi śpiew zespołu, bo kolejne single padły, cała płyta też. Szkoda trochę, ale jak wspomniałem, wtedy konkurencja była niesamowita i dobra płyta, to było za mało, żeby się przebić. Ten album to nie tylko przeboje, jest tam kilka utworów , które zdradzają nieco większe ambicje – znakomity „Islands”, smooth-jazzowe „Melting the ice Away”, a instrumentalny „The Loop” to porządny jazzujący funk z dęciakami, okraszony świetną solówką na trąbce.
Idealna płyta na lato.