Z zespołem Alters spotkaliśmy się wcześniej. Czy ktoś pamięta jeszcze demówkę opartą na poezji śpiewanej formacji Alter Ego? Jeśli nie to zapraszam do mojej, bardzo, bardzo starej recenzji. Tak, to te same osoby, no prawie. Już wtedy było... Niepokojąco? Futurystycznie? Nieprzewidywalnie? I tak to się zmieniło w Alters, który wobec tamtego wydawnictwa nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale jest bardzo pozytywną zmianą, oczekiwaną zresztą przeze mnie.
Niespełna pięćdziesiąt dwie minuty i trzynaście utworów. Maja recenzja w porównaniu z opisem Naczelnego będzie bardzo krótka. Doskonały album. Pełna psychodelii, fusion, oraz improwizowanego jazzu płyta. Fascynujące, pokręcone Outro na początek (z głosem dziecka stworzonym przez Ryszarda Kramarskiego). Później powrót do opisywanej demówki, gdzie zespół użył poezji. Tym razem na tapetę wziął utwór dwudziestowiecznego niemieckiego poety Paula Celana, który według mnie znacznie, znacznie lepiej brzmi w oryginale:
Niemand knetet ens wieder aus Erde un Lehm,
niemand bespricht unsern Staub.
Niemand.
Gelobt seist du, Niemand.
Dir zulieb Wollen
wir bluhn.
Dir
entgegen.
En Nichts
waren wir, sind wir, werden
wir bleiben, bluehend:
die Nichts-, die
Niemandsrose.
Mit
dem Griffel seelenhell,
dem staubfaden himmelswuest,
der Krone rot
vom Purpurwort, das wie sagen
Űber, o Űber
dem Dorn.
Farewell to z kolei inspiracja poezją innego (bardziej znanego) artysty. Federico García Lorca napisał utwór Despedida:
Si muero.
dejad el balcón abierto.
El niño come naranjas.
(Desde mi balcón lo veo.)
El segador siega el trigo.
(Desde mi balcón lo siento.)
¡Si muero,
dejad el balcón abierto!
I o ile do tej pory mieliśmy jakiś “kontakt z bazą”, czyli mogliśmy się odwołać do Alter Ego, od Paul’s Etude już nie mamy tego komfortu. Władzę nad naszym muzycznym odczuwaniem przejmuje formacja Alters. Robi się psychodelicznej i bardziej karmazynowo niż jeszcze kilka chwil temu. I w zasadzie do końca albumu te wrażenie będzie narastać. Czasem pojawi się Frank Zappa, czasem jakieś fragmenty BI. Jednak przede wszystkim zwróciłbym się w kierunku jazzowych dominacji. Zarówno Ecstasy Project jak i Miles Davis, trochę tu yassu z pod znaku Wojtka Mazolewskiego, a także psychodelii, jaka w 1972 roku w utworze Towerball Revisited uraczył nas Lol Coxhill. Oczywiście nie zapomnijmy o Mahavishnu Orchestra, czy naszym rodzimym SBB.
Przykładów zresztą można mnożyć, ale, po co. Muzyka broni się sama. Ale MUZYKA wymaga też czegoś od słuchaczy. Żadnych kompromisów, żadnego telewizora w pokoju obok, żadnego prasowania, sprzątania, gotowania czy nawet czytania. Jest tylko słuchacz, zespół i ONA.