To był początek nowego cyklu twórczego w karierze zespołu. Nowy album, nowa wytwórnia płytowa, nowy bębniarz, nowy wirtuoz syntezatora oraz nowi agenci muzyczni z potencjałem i wizją świeżego kierowniczego spojrzenia na naszą pracę. To był też nasz pierwszy występ w 2000 roku i nie licząc trzech całkowicie zniweczonych prób, nie graliśmy ze sobą od pięciu miesięcy. A ogromne napięcie, jakie nam wtenczas towarzyszyło wynikało z faktu, iż sam koncert miał pójść na żywo i w efekcie zostać wydany na CD i DVD.*
Gdy nadszedł dzień naszego występu, jakoś zapomnieliśmy o tym wszystkim, a cały stres ulotnił się znajdując upust w niezwykle jaskrawym i kolorowym „balu kostiumowym” z udziałem naszych starych znajomych i nowych kumpli w klubie przy Portobello Rd. będącego przez lata epicentrum naszej aktywności artystycznej w Londynie.*
Do chwili ukazania się na rynku muzycznym nośnika DVD The Subterania Gig 2000 zespołu Gong istniało już trochę znakomitych wydawnictw muzycznych tego typu wyróżniających się spośród reszty niepowtarzalną treścią, formą i nastrojem. Mógłbym z tego miejsca wymienić tylko te wyborne przykłady obrazu i dźwięku, które wstrząsnęły mną najmocniej pozostawiając trwałe ślady na podatnym na muzyczną perswazję umyśle autora, i tak na pewno byłyby to słynne Pompeje Floydów – kosmos dźwięków w cieniu amfiteatru u stóp Wezuwiusza, przy których on sam wydaje się być krecim kopczykiem – olśniewający performance amerykańskiej piosenkarki Laurie Anderson Home Of The Brave zaskakujący świetną obsadą, ekstrawaganckimi pomysłami i błyskotliwym humorem oraz niezmiernie euforyczny show The Legendary Pink Dots na deskach klubu La Luna w Portland ze skromną oprawą świetlną i całą galerią zjawiskowych dźwięków utrzymanych w mrocznych psychodelicznych barwach. W podobnie frenetycznym klimacie, co Live At la Luna Kropek, utrzymany jest występ Gonga w przytulnej, pstrokatej scenerii londyńskiego klubu.
Czarująco i bezpretensjonalnie Daevid Allen wraz z przyjaciółmi inaugurują koncert głupią falangą dźwięków zatytułowaną 'Foolfare'. Kpiarski ton tej mało poważnej i niedługiej kompozycji brzmi tak, jakby wszyscy upili się z radości z okazji pierwszego spotkania po latach i zamroczonym głosem chcieli wznieść za to huczny toast. Po zakręconym wstępie psychodeliczna prywatka Allena rozkręca się na dobre serwując widzom duże ilości zakazanych płynów – mushroom tea oraz pierwszorzędne zakąski – flute salad. Ponadto, miłośnicy saksu doznają tu całkowitego spełnienia marzeń za sprawą ostrej jaz(z)dy na różnego rodzaju dęciaki – dwa soprany, jeden tenor i doudouk. Wszystkie cztery obsługiwane zręcznymi dłońmi honorowych członków „kabaretu” Gong – Didiera Malherbe i Theo Travisa. Ten drugi, podobnie jak bajecznie fantastyczny perkusista Chris Taylor, dołączył do trupy po raz pierwszy, gdy ta nagrywała Zero To Infinity i przyczynił się do nadzwyczaj silnego ujazzowienia nowego materiału na płytę wzbogacając go o drugi saksofon, dzięki czemu Gong A.D. 2000 zbliżył się do jazz rocka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Tak Zero To Infinity jak High Above The Subterania Club 2000 zostały bezwzględnie zdominowane przez solówki instrumentów dętych – co najmniej, jakby w zespole nie było żadnego gitarzysty – których liczba wymagałaby od autora przepisania wszystkich utworów, jakie znalazły się na tej znakomitej płycie DVD. Czuje się on jednak zobowiązany do podania kilku przykładów godnych ucha każdego członka rozproszonej po całym świecie rodziny Gong. Na dobry początek słyszymy świdrujący tenor sax w 'Zeroid' i 'Bodilingus', potem orientalnie brzmiące soprano saxes w starym nagraniu 'Radio Gnome Invisible', ponownie zmysłowy tenor sax w odważnym wyznaniu miłosnym 'I Am Your Pussy', to znów mosiężny tenor, tym razem w niezmiernie atmosferycznych kompozycjach 'Yoni On Mars', 'Infinitea' i 'Inner Temple Gliss' oraz ten sam zrytmizowany i taneczny w boskiej 'Magdalene'. Do najbardziej ekscytujących igraszek pomiędzy saxami dochodzi w zagranej po mistrzowsku wielkiej improwizacji 'Master Builder', w której wyprute dźwięki z obu blach rozsypują muzyczne konfetti na roztańczone głowy fanów wyraźnie przejętych tą wystawną ucztą pełną magicznych dźwięków wydaną przez siwego już profesora z University Of Errors.
Zestaw wykorzystanych tego niezwykłego wieczora nagrań w lwiej części pochodzi z rewelacyjnej płyty Zero To Infinity – i tylko szkoda, że zabrakło w nim miejsca dla najpiękniejszej ballady Allena 'Wise Man In Your Heart' – ale też dobrnąwszy do końca spotkamy się z chwytliwym numerem 'You Can't Kill Me' mającym swój debiut na niezłym albumie Gonga Camembert Electrique. Garść „psychodelików” starej daty, jak i niemal cały ich arsenał najświeższej produkcji zostały poddane obróbce aranżacyjnej, a ich działanie skutecznie wzmocnione za pomocą niezbędnych saxownych dodatków. Dlatego chyba nie będzie przesadą moje prywatne stwierdzenie, że gdyby nie dokooptowanie drugiego saksofonisty i flecisty Theo Travisa – wielokrotnego laureata brytyjskich nagród jazzowych – ten niepowtarzalny psychedelic jazz evening byłby tylko czymś przeciętnie zwariowanym.
Niemniej, żeby osiągnąć stan pełnego szaleństwa sam Travis nie wystarczy, potrzebni są również inni zwariowani artyści tacy jak wielokrotnie tutaj wspominany, odziany w nieziemskie szaty Daevid All(i)en – obcisłe śnieżnobiałe getry, pierzasta kamizelka, błyszczący łańcuch z kompaktowych dysków i pokaźnych rozmiarów bajkowy kapelusz ze srebrnym odsyłaczem na rondzie do fikcyjnej strony www.fuckoff.com – odpowiedzialny za absurdalny żart, figlarny śpiew i glissando guitar, Gilli Smyth urzekająca swym kosmicznym szeptem (Zero, you'll never be a hero to me), Mike Howlett brylujący fenomenalną grą na basie (każde muśnięcie przez niego struny gitary jest tak wyraźne, jakby ktoś z obsługi manipulował przy pokrętłach głośności), Gwyo Zepix posyłający w eter elektroniczne ozdobniki, a także pierwszy saksofonista bandu Malherbe toczący nie raz potyczki dźwiękowe na klubowej scenie ze swoim partnerem z zespołu. Tak więc, tego szczególnego wieczora, gdy Zero – fikcyjny bohater z planety Gong – podróżujący w kolorowym flying teapot pokonał bezkresną Oily Way, wylądował na podwyższeniu Subterania Club przy Portobello Rd., zaparzył spragnionym mushroom tea i poczęstował głodnych flute salad oraz z pomocą wiedźmy, Yoni, otworzył wszystkim szeroko oczy na piękne wdzięki potrójnej bogini Magdalene zamieniając klub w „niewidzialną świątynię”, dopiero wtedy, mityczny Zero becomes a hero to me, at least, for a while.
* – tekst wydrukowany na rewersie okładki tegoż wydawnictwa w przekładzie autora.