Chwalić się swoją przyrodniczą wiedzą nie mam zamiaru i od razu się przyznam, że to sprawdziłem. Sprawdziłem, cóż takiego oznacza dosyć enigmatycznie (pewnie tylko dla mnie…, już słyszę ten szyderczy śmiech zoologów) brzmiąca nazwa zespołu. Uistiti to, jak się okazuje, matołka - nadrzewna małpka ogoniasta z rodziny pazurczatek, zamieszkująca lasy i zarośla Ameryki Południowej. Nie wiem, czy wybór nazwy grupy był zupełnie przypadkowy, czy może kryje się pod nim jakieś drugie dno… Fakt jest faktem. Nazwa intryguje a to dobry „marketingowy początek”. Mnie, dla przykładu, zaczęło zastanawiać, cóż wspólnego może mieć owa małpka z muzyką zapisaną na płycie. Hmm… może to, że uistiti porozumiewają się odgłosami podobnymi do świergotu ptaków a… dźwięki wydobywające się z albumu mają w sobie sporo z natury i przyrodniczej sielanki. Czas kończyć te pseudoprzyrodnicze dywagacje i przechodzić do meritum.
Uistiti to kolejny debiutant pod skrzydłami Lynx Music, w którego składzie znajdziemy basistę krakowskiego Millenium, Krzysztofa Wyrwę. Oprócz niego grupę tworzą: wokalistka Anna Ujma, gitarzysta Max Szelęgiewicz oraz Adam Zadora, grający na perkusji. Przyznam się szczerze, że zanim po raz pierwszy wysłuchałem muzyki z tej płyty, „zainfekowany” zostałem opiniami na temat recenzowanego krążka. A to, że jakiś inny, trochę dziwny, nie dla wszystkich, etc. A jak jest w istocie? Jedno jest pewne. W katalogu Lynx Music to stylistyczna nowość, może nawet swego rodzaju novum na polskim rynku. To wszystko. Reszta jest już czystą muzyką, bardzo zgrabną, profesjonalnie zagraną i dla osłuchanego fana art-rockowych nut, przystępną jak elementarz Falskiego. Niektóre elementy tej „małpiej układanki” zasługują jednak na szczególne podkreślenie.
Pierwszym jest gra Wyrwy. Słychać od razu, że gra on tutaj w inne klocki. Jest przede wszystkim postacią niemalże pierwszoplanową. W Millenium bas Wyrwy podporządkowuje się pewnym klasycznym regułom, tu napędza całość, improwizuje i bezwzględnie jest niezwykle wyrazisty. Jego soczysta, rytmiczna gra, o lekko jazzowym zabarwieniu w inaugurującym płytę „Lesie” czy przedostatnim - autentycznie świetnym instrumentalu - „Uistiki”, pcha tę płytę w kierunku klasycznego fusion rocka. Drugim charakterystycznym wyróżnikiem jest śpiewająca Anna Ujma i teksty, wykonywane przez nią we „własnym” języku. Pozwala to na traktowanie jej głosu jako kolejnego instrumentu oraz na swobodę w odczytywaniu przekazu płynącego z płyty. Sam pomysł na takowy przekaz nie jest oryginalny. Przypomnę, że Elizabeth Fraser z Cocteau Twins, również poruszała się w tej formule i moim zdaniem Ujma sporo ma właśnie z Fraser (słychać to świetnie w jej interpretacji „Bluesa” - toż to Fraser z okolic „Garlands”), nie zaś, z zapowiadanej w płytowych zajawkach, Kate Bush. W nich pojawiła się także Bjork i to jest według mnie dobry trop przy charakteryzowaniu głosu wokalistki Uistiti. Oprócz tego ekspresja i frazowanie Ujmy wnoszą do muzyki grupy duży pierwiastek folku i to takiego z bałkańskich rejonów. Przykładem dla tej tezy niech będą „Nana” z ładną, wokalną harmonią, „Nohaj” czy „Tai”. Z kolei delikatnie oniryczny „Krisz” może przypaść do gustu zwolennikom bardziej konwencjonalnej twórczości artrockowej. Obok nastroju mamy tu bowiem i cięższą riffową gitarę, i efekt „wah – wah” a na sam koniec śliczniutko wyprowadzone, rozleniwiające i ujmujące solo. „Bliźniak 2” nieodparcie kojarzy mi się ze stylem niektórych formacji francuskich ze stajni Musea Records (np. słuchanym ostatnio przeze mnie Eclat), choć mieści w sobie iście „amerykańską gitarę” w podkładzie.
Płyta jest bardzo treściwa – trzy kwadranse zupełnie nie nużą, kompozycje są zwarte i mieszczą się średnio w czterominutowej ramce. Taka techniczna spójność także pomaga w poznawaniu tej płyty. Płyty bardzo przyjemnej, przestrzennej i po prostu ciekawej. Interesujący debiut z dużymi nadziejami na przyszłość.