Przeglądu tegorocznych wydawnictw Progrock Records ciąg dalszy. Trzeba przyznać, że ta amerykańska wytwórnia działa bardzo prężnie, racząc co jakiś czas miłośników art-rockowych klimatów kolejnymi płytami. Ajalon, Alias Eye, Chain, Cross czy Cryptic Vision to tylko pierwsze z brzegu gwiazdki wydawane pod szyldem tej progresywnej wytwórni. Nie wszystkie propozycje z jej katalogu zachwycają. Cieszyły mnie ostatnio albumy Ghost Circus i Moongarden, płyta Simon Says – czyli rzecz, o której mowa będzie za chwilę – nie poruszyła mnie.
To Szwedzi. Zaczynali na początku lat dziewięćdziesiątych i dokładnie w ich połowie wydali swój debiutancki krążek zatytułowany „Ceinwen”. Jak się okazało, był to początek trylogii, której drugą częścią stał się album „Paradise Square” z 2002 roku. Tegoroczny „Tardigrade” jest jej zwieńczeniem. Nietrudno się zatem domyśleć, że wspomniany „Tardigrade” jest klasycznym koncept albumem. Oś całego literackiego konceptu to historia bohatera zmagającego się z trudnym życiem w społeczeństwie.
W zasadzie ciężko przyczepić się do tej płyty. Muzycy grają doprawdy sprawnie. Może nie jest to wirtuozeria ale wysoki poziom wykonawczy. Album jest też świetnie nagrany i dobrze wykorzystuje parametry naszego domowego stereo. Problem zaczyna się pojawiać na poziomie kompozycji… a właściwiej ich oryginalności. Doskonale wiem, że w dzisiejszym progrocku (dla niektórych zwanym retro-rockiem) trudno znaleźć zespół, który nie kopiowałby wielkich mistrzów z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Ich wpływ na postrzeganie muzyki i jej tworzenie przez współczesne „bendy” jest tak ogromny, że trudno w istocie od tych „mistrzowskich” sugestii uciec. W muzyce Simon Says pomysły Yes czy Genesis cytowane są niekiedy dosłownie („Moon Mountain”, „Circle’s End”). I to wszystko mogę zrozumieć mając w głowie uwagę wyrażoną trzy linijki wyżej. Najbardziej razi mnie jednak kopiowanie przez Simon Says tych, którzy sami już od dawna kopiują. No bo praktycznie każdy, kto wysłuchał już kilku płyt The Flower Kings i zapoznał się z dokonaniami Kaipy, może sobie tę płytę darować (albo czym prędzej kliknąć „zamów” w internetowym sklepie, jeżeli jeszcze się takimi patentami nie zmęczył). Nie znajdziemy tu bowiem nic nowego, czego byśmy wcześniej nie usłyszeli na płytach wspomnianych wykonawców. Mamy zatem obowiązkowe ponad siedemdziesiąt minut muzyki, długie utwory poprzeplatane skromnymi drobiażdżkami (opracowanymi na gitarę akustyczną) i jeden gwóźdź w postaci utworu super długiego – w tym wypadku jest to „Brother Where’ You Bound?”
Tyle jeśli chodzi o formę. A dźwięki? Jak zwykle wtłoczone w setki pomysłów, rozwiązań, klawiszowych popisów i gitarowych tyrad. Jest gęsto i duszno od natłoku muzycznych zdarzeń. To niby dobrze powinno świadczyć o kreatywności kompozytorów. Jest jednak z drugiej strony wyświechtane już powiedzonko o „przeroście formy nad treścią”. Ta maksyma pasuje mi do „Tardigrade” jak ulał. Stworzenie dobrego albumu nie polega wszak na zaskoczeniu słuchacza ogromną ilością technicznych i kompozycyjnych fajerwerków, ale na odpowiednim ich ułożeniu, dozowaniu i sączeniu. Wspomniana 26 – minutowa suita fajnie i przestrzennie wypełnia pokój, w którym jej słucham… ale tak po kwadransie zaczynam konstatować, że wszystko już w niej zostało powiedziane, a reszta jest już tylko niepotrzebną wtórnością i powielaniem schematu. Są naturalnie interesujące momentami, melodyczne pomysły. Giną jednak w natłoku „muzycznej faktografii”. Owszem, panowie starają się jak mogą aby urozmaicić nieco przekaz: to przetworzony głos („Suddenly The Rain”, „Your Future”), to wokalna harmonia („The Chosen One”), to trochę fusion w rozpędzonym i lekko rozimprowizowanym „Strawberry Jam” czy wreszcie jazzowa fortepianowa wstawka w „As The River Runs”. Ginie to jednak w tym za długim i sporymi fragmentami nużącym albumie.
Nie jest to kiepska rzecz, to płyta dla wielbicieli gatunku. Tylko, że ostatnie zdanko mamy przypisane w naszych redakcyjnych notach do… 4. Tak źle jednak nie jest. Dorzucam zatem jeszcze punkcik. Wychodzi „piątka”. Szkoda, że nie ta szkolna.