Spotkanie dwójki członków legendarnego składu Soft Machine z parą czołowych reprezentantów współczesnej japońskiej sceny avant-prog, niewątpliwie niesie za sobą obietnicę obcowania z Muzyką przez duże „M”. Obietnicę – od razu dodam – spełnioną, co nie jest znowu tak oczywiste, zważywszy na fakt, że artyści ją tworzący wywodzą się z różnych kultur i dzieli ich spora różnica wieku. Jednakże spójność zawartego na płycie materiału i energia z niego bijąca zdecydowanie świadczą, że między muzykami zawiązała się „chemia” i doskonale odnaleźli się we wspólnym tworzeniu dźwięków. Tym bardziej cieszy, że nagrania te, oryginalnie poczynione jeszcze w 2003 roku, w końcu ujrzały światło dzienne w formie płytowej.
Kierunek muzycznych peregrynacji kwartetu raczej nie przynosi żadnych niespodzianek. Można by, co najwyżej, zapytywać: czy w owej japońsko-brytyjskiej kooperacji któraś ze stron zdaje się przeważać? Wydaje się jednak, że nie. Obydwa utwory podpisane są nazwiskami wszystkich partycypujących w projekcie muzyków, a i w samym wykonaniu każdy z nich znajduje miejsce na pokazanie własnej indywidualności. Mamy tu więc raczej do czynienia ze spontanicznie wypracowaną harmonią, równowagą między obydwoma (czy może raczej czterema) pierwiastkami, co chyba wychodzi zawartemu na płycie materiałowi na dobre. Sama recepta jest zresztą dość prosta: wszystkie składniki, w postaci psychodelicznych smug saksofonu Deana, wirtuozerskich pochodów basu Hoppera, bogatej palety brzmień Kamiyamy i szaleńczych wariacji perkusyjnych Yoshidy, wrzucone do jednego gara, gotują się aż do osiągnięcia poziomu wrzenia. Powstałe w ten sposób dwie długaśne kompozycje właściwie pozbawione są charakterystycznych czy powracających tematów, za to po brzegi wypełnione energetyczną, a zarazem pełną subtelności grą w klimacie psychodeliczno-jazz-rockowej quasi-improwizacji. Całość podawana na gorąco, gdy wciąż jeszcze kipi dźwiękami, smakuje naprawdę wyśmienicie, tak że każdy miłośnik tego typu dźwięków powinien czuć się ukontentowany.