Ciężko jest być rzetelnym i stosunkowo obiektywnym recenzentem, jeżeli słucha się takich albumów jak „Implications Of A Genetic Defense” grupy Dimension X. Zanim płyta ta zakręciła się w moim odtwarzaczu wiele czynników zdołało mnie na tyle zniechęcić do jej odsłuchania, że nawet kilka godzin później, podchodząc do pisania recenzji, nie mogłem wyzbyć się pierwotnego uprzedzenia.
Przede wszystkim od początku odstrasza obrzydliwy artwork. Takiej amatorki nie widziałem od czasów poprzedniej fali promosów z Mystica (Dark Moor i temu podobne). Piksel na pikselu. Potrzeba naprawdę nie lada uporu, żeby znaleźć najgorszą z możliwych czcionek i potem wydrukować w niej teksty. Słowa są do tego stopnia niewyraźne, że równie dobrze możnaby umieścić tam chińskie krzaczki. Mogę się założyć, że nikt nie będzie trudził się, żeby to przeczytać.
Istnieje jednak wytłumaczenie obrzydliwej oprawy graficznej. Może teksty nie powinny wcale zostać przeczytane? Wytłumaczenie paradoksalne, ale prawdopodobne. A to dlatego, że liryki obfitują w paskudne herezje artystyczne. Swoista pogoń naiwności, które zaśmiecają kolejne wersy. Autor tekstów, zamiast odśpiewać je na płycie o chociażby tysięcznym nakładzie (nie wiem, czy nakład „Implications Of A Genetic Defense” jest dużo większy), powinien spalić kajet, w którym zdarzyło mu się zanotować taki zbiór nonsensów. Warstwa liryczna bezrefleksyjna, a co za tym idzie zbędna.
Tak pozytywnie nastrojony do słuchania odpaliłem pierwszy utwór. Nie wiem, czy to wynik mojej złej woli, czy powodów ode mnie niezależnych, ale początkowe nagranie zdecydowanie mnie odepchnęło. Niepotrzebnie agresywny wokal w połączeniu z agresywnym tłem – GRRR! Ten album w żaden sposób nie wyróżnia się z tłumu plastikowych krążków Clive’a. Nie można go także nazwać godną kontynuacją progmetalowej epopei (Dream Theater, Riverside, Indukti i wiele innych, których nie chce mi się wymieniać), do której panowie z DX rzekomo się odwołują. Słowem: czytacie o muzyce niegodnej waszej uwagi.
Tak bezkompromisowa krytyka wymaga jakiegoś oparcia w faktach. Proszę oto i one:
1.) Nagranie nr 3 – „Justification”, (znane też pod nazwą trzynastominutowej kreacji nicości) jako ilustracja nieumiejętności „progowania”. Jeżeliby z tej ogromnej kompozycji wyciąć pierwsze dwie-trzy minuty, a następnie pomnożyć cztero-/pięciokrotnie i posklejać w jedną całość, stworzylibyśmy ten sam utwór. Jakie to proste! Prostota jest niby najlepsza, jednak ktoś pomylił ją tutaj z monotonią.
2.) Wokal jako przykład tandety i pseudometalowego zawodzenia. Wokaliście brakuje siły w głosie, potrzebnej do śpiewania w tak agresywny sposób. Intonacyjnie całość wypada naprawdę żałośnie. Jeżeli ktoś ma kompleksy z powodu złego akcentowania po angielsku, może łatwo poprawić sobie samopoczucie, słuchając koślawej angielszczyzny Dave’a Hoovera II.
3.) Realizacja i wydanie jako triadyczne dopełnienie porażki. Z jednej strony ohydny artwork, o którym już co nieco wspomniałem, z drugiej fatalnie zmiksowany materiał audio. Dźwięki brzmią bardzo chaotycznie, często prześcigają jeden drugi. Nie ma tu żadnej logiki, żadnego porządku kompozycyjnego. Mówiąc krótko: chaos wewnątrz i na zewnątrz.
Fragmentów tego albumu możnaby bronić pomimo tak wielu niedociągnięć, gdyby nie ostatni fakt świadczący przeciwko całości muzycznej. "Implications" nie proponuje nic, czego byśmy nie słyszeli wcześniej w lepszej wersji. Muzycy cierpią na chroniczny brak pomysłów, co przekłada się na znikomą treść muzyczną. Znowu muszę powtózyć słowa mojego starszego kolegi Wojtka Kapały: "za dużo grania, za mało muzyki".
„Implications Of A Genetic Defense” zdecydowanie nie zasługuje na ciekawą recenzję, dlatego też moja taką być nie może. Czułem się jednak w obowiązku skrytykować ten album publicznie, aby przestrzec nieświadomych słuchaczy przed jego kupnem. A zatem właśnie dopełniłem swojej powinności i mogę się czuć spokojnie, że nikt z was szybko nie sięgnie po tą „perełkę” w wykonaniu Dimension X.