Czasami odnoszę wrażenie, że fani tzw. rocka progresywnego nie chcą dorosnąć i podobnie, jak bohater sztuki J.M. Barriego wciąż czują dziećmi swojej epoki (która już DAWNO odeszła). Kurczowo trzymają się tego, co było dwadzieścia czy też -ści lat temu. Zafiksowani w wąskim poletku znajomych dźwięków, rzadko otwierają się na nowości i świeży powiew muzycznych wrażeń. Innowacyjność, odwaga? W większości wypadków o takich odczuciach możemy zapomnieć.
Peter Pan nadchodził i nadchodził (premierę odsuwano w czasie chyba ze trzy razy). Wreszcie jest. Jak to ładnie wydawca napisał Days to rockowy, zwarty, energetyczny album, którego najmocniejszą stroną nie są popisy instrumentalne, lecz feeling, strumień energii i rockowa przebojowość. Czytelnicy Artrock.pl doskonale wiedzą, że takie hasełka działają na mnie jak płachta na byka. Marketing – marketingiem, a słuchacz i krytyk tak wie lepiej. Zresztą czcze obietnice czasami się mszczą (jak niewykorzystane sytuacje w meczu).
Zakupiłam płytkę – solidny digipack, ciekawa warstwa graficzna. Ładnie będzie się prezentować na półeczce z płytami. Czy zagrzeje na dłużej miejsce w moim odtwarzaczu?
Ostatnimi czasy, przygotowując się do pisania recenzji kładę przed sobą pustą kartę papieru (tabula rasa). Dzielę na pół i wypisuję: wady i zalety. Mocne i słabe punkty albumu. Nie ukrywam, że z biegiem lat stałam się coraz bardziej wybredna w odbiorze muzyki. Płyt jest coraz więcej, czasu na słuchanie coraz mniej. Zatem kolej na Days! Jaki jest ten album?
Wady:
Czytając kilka wywiadów z Szadkowskim zauważyłam wielokrotnie, że temat wokali został przez pana Wojciecha poruszany bardzo dyplomatycznie (że niby to taki niebanalny, intuicyjny i potraktowany inaczej przez nijakiego Petera śpiew). Cóż, ja nie lubię owijać w bawełnę. I zakomunikuję wprost: wokal Petera mi się NIE PODOBA (BARDZO NIE PODOBA). Ta chimeryczna, wręcz nieznośna maniera wokalna po prostu mnie odrzuca. Pamiętacie niejakiego Adama Łassę? Nie przepadam za takim cierpiętnictwem w głosie, sztuczną „siłową” nadinterpretacją tekstów, pompatycznością i pseudo aktorskim zadęciem. W przypadku śpiewu Petera mam podobne negatywne skojarzenia. A poza tym kolega Peter najzwyczajniej w świecie FAŁSZUJE (czyli zgodnie z określeniem Ddarka „chodzi po sąsiadach”).
Album jakoś dziwnie brzmi. Niby kontrasty „ładnie-brudno”/„selektywnie-garażowo” powinny cieszyć. Niestety zabrakło mi nieco konsekwencji w wykonaniu i pomyśle na zestawienia brzmienia. Szadkowski kombinował, kombinował, aż wreszcie przeszarżował. Nie przekonał mnie do końca ten zabieg „kontrastu brzmienia”, ale kto wie może jeszcze dam się przekonać? Na razie jestem nieco rozczarowana.
Zalety:
Kompozycyjnie jest nieźle, powiedziałabym wręcz dobrze. Utwory naprawdę są ciekawe, wiele się w nich dzieje. Rockowy pazur w fajny sposób kontrastuje i dopełnia typowe dla artrocka brzmienia. Można nawet powiedzieć, że kompozycje wymykają się ze znanego/oklepanego/wtórnego schematu. Szadkowski miał pomysł na całość, a co za tym idzie pokombinował, co przyniosło nadspodziewanie dobry rezultat. Zgromadził wokół siebie może mniej znanych szerokiej publiczności muzyków, ale za to bardzo kreatywnych. Sekcja rytmiczna – solidna. Może te podziały rytmiczne nie są za bardzo połamane, ale z pewnością są niesztampowe. Klawisze – młody Biliński wie, do czego służą, technikę ma więcej niż przyzwoitą i wyobraźnię muzyczną też niczego sobie (aczkolwiek jego fascynację klawiszowymi przestrzeniami a’la Derek Sherinian słychać wyraźnie). Zresztą posłuchajcie intra do We Are Invictible, czy też Living on Your Own – bardzo sherinianowskie i planetowe :-). Mnie w każdym razie bardzo się to podoba. Czyli można grać NIE JAK NOLAN. Wiele ciepłych słów mogę powiedzieć o Radku Chwieralskim. Jego gra na gitarze naprawdę jest niepowtarzalna i nietypowa jak na „wymagania” typowego odbiorcy progresywnych dźwięków. I Am One to kawałek bardzo ciekawy, również pod kątem skomplikowania, połamania i frazowania. Po kilku odsłuchach wypisałam sobie skojarzenia zarówno z Dream Theater, jak i z fusion. Ta agresywność, wręcz czupurność w jego grze naprawdę jest przemyślana i szczera. A że solóweczki i zagrywki są naprawdę dobre i nie nużą repetycjami to tylko przyklasnąć. Okres podziwiania gitarowych szybkobiegaczy mam na szczęście już za sobą.
Tytułowe Days jest wg mnie najsłabszym utworem zawartym na tym króciutkim albumie (zaledwie 43 minuty - DT dopiero się rozkręcają na Systematic Chaos). Za to Smiling in the Rain – klasyk po prostu. Pięknie się ten utwór snuje, gitara wypełnia przestrzeń i meandrując przechodzi w instrumentalny Flying Over Paradise, który nieco przypomina mi A Change of Seasons (oczywiście nie pod względem linii melodycznej, a raczej emocji, które umiejętny i kreatywny muzyk wydobędzie z sześciu strun). Ciary po prostu. What I Need – cóż, gdyby nie refren byłoby naprawdę dobrze, a tak spuśćmy zasłonę milczenia. Przebojowe to z pewnością nie jest! Dwa ostatnie utwory (Island oraz Cold As Stone) rozimprowizowane i nieco szalone dopełniają całości.
Dziwny to album – nierówny, ale wciągający. Naprawdę przyjemnie się tego materiału słucha, nawet z wszystkimi jego niedociągnięciami. Może dlatego, ze jest to szczere, zespołowe granie. A nie popis grających „sobie a muzom” muzyków. Oceńcie sami. Mnie się podobało. Kim jesteś Peter?