Are You Comin’ Down This Weekend? Anielski głos wypytuje, a ja sam już nie wiem, pogrążony w ciemnościach pokoju. Dom jest w twojej głowie – dość oczywisty tytuł płyty, która kręci się w odtwarzaczu wywołuje różne dziwne, ni to spokojne, ni przerażające myśli.
A zegar tyka…
Słyszę to w słuchawkach, mówi mi to plakat na rogu ulic, wyczuwam to w zadyszce biegnąc po schodach. Tyka jak w The Charmer i już. Zatem, NIC TO, powtarzam za ulubionym filozofem ministra edukacji i dalej-to rankiem pakować torby do bagażnika, marynarka za fotel, dziecko na fotelik i on the road again. Po co, pytacie, skoro zegar mnie śledzi, a ja spóźniłem się na start? Nie wiem, może po to, by nie słyszeć wyrzutów sumienia, że nie poświęcam całego czasu rodzinie. Może dlatego, że nie ma już dla mnie ratunku, a jedynym usprawiedliwieniem jest donoszenie kolejnej porcji gotówki na koniec miesiąca. Trudno powiedzieć. Przecież równie dobrze może to być zgiełkliwy skrzek mojego „ja”, wynaturzony ponad miarę szarpaniną strun w Hope Called In Sick. Zastygam sobie gdzieś w kącie, bo nagle dopada mnie myśl, że wszystko, czego oczekiwałem od życia nie ma znaczenia. Macham więc lekceważąco ręką i odchodzę w dal.
A poza tym, to do cholery, co z tego, że zegar tyka!!???
Stojąc pośrodku leśnej głuszy, odkrywam na nowo stwierdzenie, że tam dom twój, gdzie serce twoje. Co tu dużo mówić, czy to będzie cisza górskich dolin, chłodzona szeptem zimnego strumienia, czy też będzie to szum ulic wielkiego miasta, gładzonych pewną ręką spiekającego pośladki słońca – to zawsze spotykamy się z tym samym odzewem. Home Is In Your Head, a delikatne dźwięki gitary, bębnienie w klawisze, czy pojedyncze nuty instrumentów perkusyjnych tylko wspomagają wrażenie ciepła, jakim otacza nas ta muzyka. Posłuchajmy choćby Sitting Still Moving Still Staring Outlooking. Jakże proste nagranie. Jeden, dwa akordy, to szarpanie strun gitary ubrane w elektroniczne pasaże jest swego rodzaju harmonią wytchnienia. A gdy kończy się, anielski śpiew Karin Oliver, siadamy w kręgu, szepcząc tekst nagrania jak mantrę. W nieskończoność…
Warren Defever to człowiek odpowiedzialny za muzykę His Name Is Alive. A Ivo Watts – Russell – szef wytwórni 4AD to osoba, która umożliwia nam spotkania z takimi mało komercyjnymi przedsięwzięciami. Już samo towarzystwo Russella zobowiązuje – druga w kolejności płyta His Name Is Alive przynosi muzykę zupełnie inną, niż debiutancka, wspaniała Livonia. Utwory są tu krótsze, oparte zazwyczaj o pojedyncze nuty czy akordy; niekiedy należy je raczej potraktować w kategoriach żartu muzycznego. Ale jednak coś jest w tej muzyce. Klimatycznej, frapującej, ześrodkowanej gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi zespołami – pomnikami, jakie nagrywały dla nas muzykę w 4AD w latach osiemdziesiątych. I po drodze tu więc porównaniom z Dead Can Dance (spora część tych okołominutowych miniatur), nieobce są tu nawiązania do muzyki Cocteau Twins (Love’s A Fish Eye, utwór tytułowy, czy wspomniany wyżej Sitting…). No i absolutnie oczywiste porównanie – This Mortal Coil. Za sprawą tych samych emocji, podobnej struktury całej płyty i nawiązań brzmieniowych. Wystarczy posłuchać The Song Of Schizophrenia, minisuity składającej się z utworów od 4 do 6 na płycie. To ta sama półka. Takie samo balansowanie pomiędzy snem a koszmarem.
Zapach kawy niesie się rankiem przez wszystkie biura. Drażni zmysły swoją natarczywością, łasi się bezwstydnym zamiarem nicnierobienia. Czy to możliwe? Cóż, lepiej uważajcie. Słuchanie tej muzyki w pracy jest ryzykowne. Za pierwszym razem – będzie was drażnić. Za drugim, zleje się z tłem. Za trzecim, zmiażdży odgłosy komputerowych wentylatorów i świszczących drukarek po to tylko, by zamknąć was w kokonie marzeń o powrocie do domu. Dobra płyta, polecam.