Oto i kolejne "wykopalisko" nieocenionej Transubstans Records. Tym razem Mr. Brown, zespół grający bardzo klasycznego progrocka z elementami symfoniki. I to w roku 1977, gdy bardziej na fali były trzy akordy - darcie mordy.
Absolutnie odmawiam temu zespołowi oryginalności. Czerpią z tego, co już było i to czerpią w sposób dość oczywisty (cały pierwszy utwór to wariacja na temat "Eclipse" Pink Floyd). Ale wychodzą im na tyle fajne utwory, że można przymknąć recenzenckie oko na brak oryginalności i rozkoszować się melodiami i brzmieniami, które zespół serwuje aż w nadmiarze.
Ta płyta nawet w 1977 roku musiała brzmieć nieco...staro. Bo tak "na ucho" to brzmi ona, jak nagrana w okolicach roku 1971-72. Te brzmienia gitar, nieco psychodeliczne kompozycje, nawet brzmienie syntezatorów nie świadczy o tym, że nagrań dokonano w roku 1977. Jeśli to zabieg celowy, to brawa dla zespołu, bo stylizacja brzmi świetnie. Dużo tu fortepianu, co też bardzo fajnie wzbogaca brzmienie.
Od pierwszego słyszenia zakochałem się w utworze "Universe". Jest tak baśniowy, taki rozmarzony... Tak pięknie sobie płynie i płynie. Chciałoby się, żeby nigdy się nie kończył, a on wybrzmiewa ledwie po 3,5 minuty. Coś prześlicznego. Moody Blues miewali takie perełki. Fajny również jest ponad 9-minutowy "Recall the future", mający w sobie coś kosmicznego, emanujący psychedelią. Jak lot w przestrzeni po użyciu legalnych inaczej specyfików rozszerzających świadomość.
To jest naprawdę dobra płyta. Ba, nawet bardzo dobra. Wszyscy miłośnicy rockowej symfoniki powinni niezwłocznie się tą płytą zainteresować. Takoż wielbiciele Camel i Kaipy. I fani The Flower Kings - żeby przekonać się, jak powinno się nagrywać DOBRE albumy artrockowe. Jak powinny brzmieć. I dlaczego powinny mieć maksymalnie 40-45 minut. Jak ta płyta. Małe, zapomniane, rockowe arcydziełko.