Małe wprowadzenie któż to taki jest ów Henning Pauly. Niemiec, w wieku 22 lat wyniósł się do kraju nad Potomakiem, rozpoczął naukę w bostońskiej Berklee Music School (tam, gdzie wykłada prof. Petrucci i prof. Portnoy ), mogliśmy go usłyszeć z zespołami Chain, Frameshift, oprócz tego w zeszłym roku wydał własną produkcję :"13 days". Henning wychodzi z założenia, że prog można zagrać z humorem. Wziął sobie do serca swoje słowa, majstrując opisywany "Credit Where Credit is Due", do którego nagrania zaprosił panów Juan'a Ross'a i Matt'a Cash'a. Założenie było proste: Szybki i tani album.
Cóż. Henning wpadł na fajny pomysł. A czemu nie pomerdać rockowego i heavy-metalowego brzmienia? Następnie po kawałku zagrać inaczej. Tak podszedł do swojej produkcji mieszając dosłownie wszystkie odmiany rockowej stylistyki. Zaczynamy heavy, potem trash, potem wchodzi "łupanie po beczkach", gotyk (męskie Nightwish), numetal (Limp Bizkit, Linkin Park, SOAD i takie tam), industrial (Rammstein, Marylin Manson) reszty nie chce mi się wymieniać, ale już "Cure The Breach" to mała nuklearna niespodzianka, dalej już tylko skażenie rockoaktywne. Z tytułu połowy zespołów powinienem zjechać ten album niemiłosiernie. Tylko że, Henning podszedł z mocnym humorem do swoich kompozycji, nagrywając każdą inaczej. W połowę wsadził ten progrockowy pazurek, mieszając np.: Dream Theater, Frameshift, Chain z którymś powyższym zespołem. np.: "Three" wydaje się zerżniętym z DT "Last man On Earth" ale z ciut lepsiejszym wokalem. Dowcip przelewa się tu jak hektolitry piwa w niemieckej komedii "Werner". Tak jakby właśnie z niej zaczerpnięty humor z dialogami w tymklimacie powielany jest w kompozycjach o swojsko bo niemiecko brzmiących tytułach. "Scheißlautundhartwiedreck" swoim "traszykiem" może zdołować niejednego obeznanego w metalowych klimatach, a także wychować dresa w bawarce na światłach. "Six" to pożarty wręcz motyw z Arjenowskiego "Human Equation", Seven to cybernetyczna ballada, instrumentarium ocieka wrednie elektroniką aż miło, dla mnie miłe zaskoczenie i wysokie noty dla artysty. "Radio Sukcs" troszkę brzmi jak ... Duran Duran okolic wczesnych 80-tych, popada później w kalifornijski funky a'la Red Hot Chili Peppers, w dodatku pośrodku utworu ktoś się.... ten teges "bawi radiem", efekt jest rewelacyjny!. "Halo" hmmmm kolejny Rhapsody, "Copyright Conspiracy" - cybernetyczna heavy-metalowa rzeźnia "light". "German Metalhead" to nawiązanie do tradycji niemieckiej elektroniki, ni to Manson, ni to Rammstein, z bardzo ciekawą liryką ;)
"(...) Can't Stand The Siren's Call
I Rock The Schwarz, Rot, Gold
(...)
I wear my shirt with pride
Hetfield Still is God
Please excuse Hasselhoff
Maiden is still the Beast
(...)
Prog still has its place
So practice every day
The Vocals have to scream
Feel the pulse of Germany (...)"
Szczytem literackim na tym albumie jest kompozycja "I like my Video Games". Przesterowany trashowo wokal, liryka w stylu Al'a Yankowicza, więc szykujcie się raczej na słuchanie na wesoło. Czyli przy jakich grach można spędzić miło i serdecznie dzień. Jeżeli ktoś z was słyszał "Vocoder" - taki fajny syntezator/modulator głosu, popularny w latach 70-tych i 80-tych to będzie miał okazję go ponownie usłyszeć.
"(...) Are Ages beyond Pong?
Need For Speed in my soul (..) "
Nie wspomniałem jeszcze o kolejnej perełce szyderczej – I Don't Wanna Be Rock Star. Heh.. Nie miał mr. Pauly litości dla heavy-metalowych kapel. Całość albumu zamyka tzw "Bonusdreck" czyli 14 minutowy dialog w stylu dialogów z filmu "Werner" przeplatany "traszowaniem" z dowcipnymi tekstami w języku Goethego.
I faktycznie opierając się na pewnych poruszonych tu nazwach zespołów nie zawracałbym sobie głowy tym tytułem, pierwsze przesłuchanie "to jakiś żart". Faktycznie, żart muzyczny. Dla mnie bomba. Henning Pauly udowodnił że zagra wszystko i wszędzie. Nie są mu obce żadne dźwięki. Od skomplikowanych symfonicznych etiud bo zwykłe hamerykańskie pop-trashowanie. Album w autku mocno niebezpieczny, zalecany tempomat zanim dacie czadu. Wydawca powinien rozważyć dodawanie kompletu opon do albumu. Realizacja bardzo dobra, choć to traszyk, nagrane mocno selektywnie. Na uwagę zasługuje wokal Juan'a Ross'a, gość jest w stanie zaśpiewać wszystko. No ale tak to już jest, kiedy "niemiec z charakterem" weźmie w obroty typowo amerykańskie brzmienia i je z deczka "ucywilizuje". Album pełen muzycznych smaczków i ciekawych pomysłów, bardzo zróżnicowany (koledzy mawiają: nierówny), upchany do granic pojemności nośnika, szybki, głośny. Need for Speed in my soul !:)