Flight 09 to zespół pod pewnym względem egzotyczny, bo z Uzbekistanu (ale nagrywa dla rosyjskiej firmy Mals). I na kraju pochodzenia cała egzotyka się kończy , bo muzyka jaką prezentuje wcale egzotyczna nie jest – z dość dobrym rezultatem uprawiają rockowe poletko. Nie jest to muzyka zbyt odkrywcza, a na pewno nie znajdziemy w niej żadnych ewentualnych elementów folkloru rodzinnych okolic. Po prostu solidne rockowe, granie ,niczym zbytnio nie wyróżniające się wśród innych podobnych wykonawców. O przepraszam ,wokalista się wyróżnia – nasłuchał się człowiek naszych wokalistów, męczących siebie i słuchaczy śpiewaniem w „lengłydżu”, to słowiański akcent błyskawicznie się wyłapuje (oj, trudne to do strawienia...). I to w sumie jest jedyna poważniejsza wada tej płyty, tylko nie wiem , czy do skorygowania, bo to już trzecia płyta zespołu...
Flight 09 operuje w okolicach porgresywno – hard-rockowych. Pewnie niektórzy uznaliby to za prog-metal, ale metalu tu jak na lekarstwo, jedynie proga nieco więcej. Brzmieniowo nieco nawiązują do klasycznych wykonawców prog-metalowych takich jak Threshold, lub Dream Theater, ale muzycznie są znacznie większymi tradycjonalistami . Po inspirację sięgają bardziej w przeszłość – Deep Purple z okresu „Perfect Strangers”, Dio, Rainbow, stare Marillion, głównie rockowe granie z przełomu lat 70-tych i 80-tych. Biorąc się za taką muzykę , założenia są proste – albo ma się trochę sensownych melodyjnych numerów i może być dobrze, albo nie ma i klapa gwarantowana – to nie „klymat” metal , albo post rock , tu komponować trzeba umieć, na plewy nikt się nie da nabrać. Pod tym względem Flight 09 wypadł zupełnie przyzwoicie. Nie ma tu , co prawda utworów klasy „Perfect Strangers”, „Tarot Woman” albo „Lock up The Wolves”, ale wstydzić się nie mają zupełnie czego. Chyba standardowo pierwsze dwa utwory to dynamiczne, mocne rockery, żeby rozruszać słuchacza, potem czas na rzeczy spokojniejsze, lub dłuższe, bardziej rozbudowane. Kolejny „Dancers in The Night” (jeden z lepszych na płycie) ma już bardziej epicki charakter. Właściwy materiał na płycie dość wyraźnie dzieli się na dwie części – cztery pierwsze są ostrzejsze, bardziej rockowe. Od „My Dream’ muzyka się zmienia (na lepsze też). Staje się bardziej progresywna, ale nie tylko bo są i jeszcze dwie ballady : „The Crow” – najdłuższy i najlepszy utwór na płycie (z ładną solówką gitarową na koniec) i ładna nastrojowa „When The Sleeper Wakes up” (w balladach przypominają Aragon).
Całkiem udana płyta.