1. Square One 2. What If 3. White Shadows 4. Fix You 5. Talk 6. X&Y 7. Speed Of Sound 8. A Message 9. Low 10. The Hardest Part 11. Swallowed In The Sea 12. Twisted Logic
Całkowity czas: 62:42
skład:
Chris Martin - g, v, p; Will Champion - dr, Guy Berryman - bass, Jon Buckland - g
Kolejny raz okazuje się, że skrajne opinie rzadko bywają prawdziwe. Nowa płyta Coldplay ani nie jest tak zła, jak chcieliby tego niektórzy, w tym byli fani, oraz zdeklarowani przeciwnicy hipokryzji przemysłu muzycznego i medialnego pompowania gwiazd (jestem z wami), ani tak dobra, jak próbują nam wmówić niektóre pisma muzyczne, a już w ogóle niemuzyczne, które raz na tydzień/miesiąc muszą jakąś recenzję zamieścić. Nie jest również X&Y zwykłą kopią poprzednich albumów, tak jak nie jest, oczywiście, dalekim od nich odejściem, choć dość wyraźne urozmaicenie brzmienia może z początku takie wrażenie wywołać.
Zwykle gdy zespół poszerza swoje dotychczas skromne i dość oczywiste instrumentarium (w przypadku Coldplay przede wszystkim ciepły głos Martina i gitara akustyczna), co zupełnie mu nie przeszkadzało w byciu oryginalnym i w nagrywaniu fantastycznych piosenek, pojawiają się opinie dwojakiego rodzaju. Jedni powiedzą, że zespół się rozwija, poszukuje, ucieka od eksploatowania przepisu, który przyniósł mu sukces (czyli bardziej kolokwialnie - zjadania własnego ogona). I nawet jeśli nie oferuje już już nic tak dobrego, jak niegdyś, to przynajmniej nie jest wtórny, a wtórność bywa dla wielu zarzutem najcięższego kalibru. Można na to jednakże spojrzeć również inaczej: rozbudowując nieco (podkreślam) paletę środków, przykładając więcej uwagi do formy, grupa najzwyczajniej w świecie maskuje niedostatki treści. Kto nie może znaleźć nic we własnej głowie, wspiera się pomocą z zewnątrz, próbuje zmienić środowisko pracy i narzędzia - być może licząc, że pociągnie to za sobą również pobudzenie kreatywności. Czasem to się udaje, czasem nie.
W przypadku nowego Coldplay żaden z poglądów nie jest ani błędny, ani w pełni słuszny. Oczywiście, nietrudno doszukać się tu prób zapychania pustki nowymi dla Coldplay elementami - zapewne ciekawymi, a może wręcz zaskakującymi, dla wielu z tych kilku(nastu) milionów ludzi na świecie, którzy kupią X&Y. Bardziej doświadczony słuchacz prawdopodobnie natychmiast wyczuje próbę oszustwa i spadek formy głównego kompozytora Coldplay, Chrisa Martina - tak jak wyczuwało się osłabienie formy w wielu fragmentach A Rush of Blood to the Head. Albumu zresztą również nie tak złego, jak chcieliby niektórzy, ani tak dobrego, jak wskazywałaby sprzedaż (blisko dwukrotnie lepsza niż rewelacyjnego Parachutes) i entuzjastyczne reakcje spóźnionych mediów, które tradycyjnie chciały nadrobić zaległości falą entuzjazmu przy kolejnej płycie już-swoich-ulubieńców - falą, jak zwykle, nietrafioną.
Ale uważny słuchacz wychwyci na X&Y również pomysły, które nawet przy użyciu skromnych środków znanych z Parachutes (maksimum treści, minimum formy - a raczej jedna i ta sama forma na całym albumie) wystarczyłyby, by stworzyć piękną piosenkę. Bo czy takie "Talk" czy "Speed of Sound" nie są sympatycznymi, choć bardzo prostymi (zaskoczenie?), piosenkami? Obyłoby się bez tła, bez gitary elektrycznej, ale i z nimi brzmi to całkiem nieźle. Stąd szerokie wykorzystanie klawiszy i ostrzejszych gitar, pogłosów wszelakich, odebranie wokalowi Chrisa jakże cennej bliskości - czasem będą przykrywką, a czasem dosyć ciekawym urozmaiceniem i niczym więcej (chyba że kupuje się jedną płytę na kilka miesięcy).
I tak X&Y jest najwyraźniej średnio udanym kompromisem między wszystkimi naciskami, oczekiwaniami i całym zamieszaniem wokół grupy, a jej aktualną kondycją twórczą i planami. Ot, niezła, lekka płytka, moim zdaniem warta poznania, jakkolwiek nie wytrzymuje zbyt wielu przesłuchań. Ale chyba tylko naiwni mogli oczekiwać, że Coldplay ponownie stworzy coś wielkiego, świeżego - gdy przecież wszystkie swoje talenty odsłonił już na debiucie i musiałby go w jakiś kosmiczny sposób przeskoczyć, by w pełni zaspokoić rozbudzone apetyty - nasze, Brytyjczyków, Amerykanów i całej reszty świata (może w innej kolejności). Albo diametralnie zmienić stylistykę, uwalniając się od bagażu dotychczasowej dyskografii, ale wymuszone nowatorstwo gorsze bywa niż umiarkowane autonaśladownictwo - szczególnie gdy stoi na przyzwoitym poziomie i zawiera niebagatelną dawkę ładnych melodii.