Mówiliście kiedyś o podobieństwu wokalistów Blind Guardian i Persuader? Podobno lepszego klonu nie można sobie wyobrazić. A jednak. Loďc Malassagne jest niezłą podróbką Toma Englunda, znanego z Evergrey. Ucieszyło mnie to, bo tego ostatniego pana bardzo cenię, za ekspresję wokalną i barwę, a Lod’c śpiewa naprawdę bardzo podobnie. Moja radość trwała jednak krótko, bo jak grom z jasnego nieba spadła na mnie informacja, że Anthemon gra dark/doom metal, i pochodzą na dodatek z kraju żabojadów. Załamany ułożyłem czarny scenariusz pod tytułem: „Jaka jest ta płyta?”. Przed pierwszym przesłuchaniem wyglądało to następująco:
„O nie… Doom/gothic metal, w dodatku ten dark, przygnębiający, smutny i zapewne nudny. Mama mówiła, żebym trzymał się od takich wynalazków z daleka. Taka muza, żeby była przyswajalna, musi być wykonana naprawdę z pomysłem i przy nakładzie ogromnych sił. Dlatego w tej dziedzinie, jeśli już się za takie coś zabieram, akceptuje tylko mistrzów. Przykład? My Dying Bride. No ale przecież młody, bo wydający dopiero drugą płytę, francuski Anthemon nie zbliży się nawet do poziomu ostatniej produkcji My Dying Bride. Na szczęście nie śpiewa kobieta. No ale i tak nie mogę się oszukiwać – po zrecenzowaniu odłożę „Dystopie” w kąt i nigdy więcej do niej nie wrócę, chyba że wydarzy się jakaś rewolucja. Na pewno pełno będzie klawiszowych pasaży, gitarowych plumkań, monotonnej perkusji i wolnego tempa. Duszne klimaty, długie zawiłe kawałki do niczego nie prowadzące. Muzyka nie do zapamiętania. Co do wokali, to Francuzi za pewne nie uniknęli growli. Wpletli je zręcznie w muzykę, w końcu tak nakazuje kanon. Żadnej innowacji, typowe 2-ligowe zamulanie. Muzyka dla ludzi, którzy są w niej obeznani i po prostu ją lubią, i każdy młody zespół przyjmą z otwartymi rękami. Boże, ta płyta trwa prawie 50 minut, co dla mnie i tak jest za dużo. No dobrze, może nie będzie tak źle, może chociaż są pomysły na kompozycje, może są jakieś refreny, może jest szybsze tempo… Złudne nadzieje”
Pewnie zastanawiacie się, jak brzmi relacja PO wysłuchaniu. Wystarczy, że spojrzycie kilka linijek wyżej. To było do przewidzenia. U osoby zupełnie nie zainteresowanej doom/gothic metalem, takiej jak ja, taka płyta z góry jest skazana na porażkę. Utwory przemykają jeden za drugim, a przy siódmym kawałku mam wrażenie, że słucham pierwszego. A może trzeciego? Co to za różnica, mogłaby to być nawet 50-minutowa suita. Zero solówek, zero ciekawych zagrywek, trochę pospolitych riffów, i aż gęsto od klawiszowego tła i smutnych motywów o śmierci. Heh, jakie to wzruszające… Na szczęście przez okras słuchania albumu mogłem sobie chociaż porównywać Lod’ca do Toma z Evergrey, zastanowić się, czy też się tak fantastycznie rozwinie, czy też zakończy działalność wraz z zespołem Anthemon. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to za bardzo. Może i „Dystonia” zawiera trochę fajnych zagrywek, ale starczyłoby tego na 1-2 dobre utwory. Płyta dla wielbicieli gatunku.