Ostatnimi czasy zaroiło się w ciężkim graniu od kapel, które łączą w swojej muzyce elementy czysto metalowe z hardcore'owym przekazem i budową samych utworów. Do właśnie takich załóg należy grupa All Shall Perish, której debiutancki krążek zatytułowany "Hate, Malice, Revenge" wznowiła właśnie niemiecka Nuclear Blast Records, węsząc na tym poletku swoją szansę. Szczerze mówiąc wytwórnia może na tym całkiem nieźle wyjść, bo All Shall Perish, mimo iż nie gra muzyki w żaden sposób oryginalnej, to dla "prawdziwego core'owego deathowca" będzie bardzo interesującym przedstawicielem gatunku. Ja na użytek niniejszego tekstu będę stosował jednak termin death-core, bowiem Perishom bliżej do death metalu niż czystego metalcore'a. W zasadzie płyta składa się z jednego porządnego wykopu, który niszczy wszystko co na drodze. Chłopaki zbytnio nie kombinują, można nawet stwierdzić, że wcale nie mieszają, bo niby po co? Tu chodzi głównie o agresję i wyrzucenie z siebie nadmiaru frustracji i energii za pomocą muzyki. I to się zespołowi udaje bez problemu. Dla każdego słuchacza, który lubi odreagować, słuchając mocnej i ciężkiej nawały dźwięków, All Shall Perish będzie pozycją wręcz obowiązkową.
Tak się zastanawiam nad jakimiś skojarzeniami i jedyne co mi przychodzi do głowy to stary szwedzki death metal, podlany w bardzo dużym zakresie również skandynawską melodyką. Do tego dochodzą hardcore'owe zmiany temp i rytmiki, plus obleśny, grindcore'owy niemalże wokal, wypluwający z siebie różnego rodzaju bulgoczące dźwięki, kojarzące się jak żywo z ostatnim krążkiem technicznych ekstremistów z francuskiego Gorgasm. Oczywiście te zgniłe wokalizy są umiejętnie zmieszane ze stylistyką samego hardcore'a, no ale w końcu jak wspomniałem, mamy tu do czynienia z przedstawicielem łączącym gatunki.
Od strony samej muzyki trzeba powiedzieć, iż płyta jest bardzo zwarta. Są oczywiście bardziej lub mniej melodyjne kawałki, ale absolutnie nie ma się wrażenia, że to łojenie na jedno kopyto. Jest tu dużo grania w średnich tempach, są typowe dla melo-deathu energiczne fragmenty, jak też obłędne grindowe blasty. I ciężar, tak potrzebny muzyce mającej inklinacje metalowe. Tego nigdy za wiele i od tej strony All Shall Perish absolutnie nie zawodzi. Jest masywnie i do przodu, już sobie wyobrażam jak to musi brzmieć w wersji "na żywo". Obłęd.
W sumie wziąłem ten krążek z przeświadczeniem, ze to kompletnie nowa płyta. I mimo że danie może się niektórym wydać lekko odgrzewane z racji reedycji, to dla mnie jest to w dalszym ciągu porządny kawałek łomotu deathowo-core'owego. W zalewie metalcorem All Shall Perish wypada nadspodziewanie dobrze ze swoją muzyką. Ja jestem pozytywnie zaskoczony. I chyba o to chodzi.