ANORAK
Zespół COMSET powstał w 1998 roku - wówczas, jeszcze z basistą Arielem Mazurem. Wielogodzinne próby i poszukiwania muzyczne doprowadziły do zmiany składu na wyżej wymienionych trio, występujące i nagrywające z gośćmi (w przypadku płyty demo był to Mariusz). Nazwa została wymyślona przez przyjaciela zespołu Janka Kasię, mniej więcej na początku istnienia grupy.
Dostępna za pośrednictwem strony zespołu mini płytka demo to prawie trzydzieści minut materiału. Zestaw jeszcze nie nazwanych trzech utworów (Untitled 1,2,3), miło się słucha, choć nie może on niczym szczególnym zaskoczyć. We wszystkich utworach słychać bardzo mocny wpływ fascynacji muzycznych członków zespołu. Znajdziemy tu Yngwie'go Malmsteena, Dream Theater, jakieś fragmenty The Flower Kings, czy Van Halen. Jest to nie najgorzej zagrane – ale… czegoś tu jeszcze brak. Duża ilość dźwięków, które już gdzieś słyszałem i to nie raz.
Zdaję sobie sprawę, iż nagranie odbywało się w domowych warunkach, lecz wydaje mi się, że nad techniką nagrania można było jeszcze trochę popracować. Gitara basowa jest słabo słyszalna, lepiej ją słychać dopiero w trzecim utworze. Chciałbym by tak się stało przy kolejnej wersji dema, lub na następnej płytce. Untitled 1 to dla mnie podróż w stronę dokonań przede wszystkim Yngwie’go. Wprawdzie zagrane z lekko przesterowana gitarą, ale te slajdy po gryfie i przyspieszenie perkusji są dla Szweda charakterystyczne. Mam wrażenie, że w niektórych momentach chłopaki się trochę pogubili z rytmem, są tu zawirowania. Być może to działanie celowe, ale nie jestem tego pewien. Drugi utwór, Untitled 2 zaczyna się tak, jakby pierwszy się nie skończył. Wprawdzie perkusja trochę się łamie - specjalnie jak sadzę - na początku, ale gitara o takim samym brzmieniu i manierze odzywa się chwilę potem. Po dłuższej chwili wchodzi druga gitara i zaczyna się solowy popis. Trzeba przyznać, że interesujący. Dużo szybkich dźwięków, skale, progi itp. Odnoszę wrażenie, że jest to bardziej improwizacja niż od początku do końca napisany utwór. Poza tym trwający osiem i pół minuty utwór dla mnie powinien skończyć się w czasie 5:49; tymczasem tutaj pojawia się widmo Instrumedley - grania, rozciągania, dodawania, wymyślania. Nie do końca jest to to, co chciałbym usłyszeć. Naprawdę dobrze by było rozbić to na dwie części zwłaszcza, że główny motyw przewija się przez cały czas. Untitled 3 rozpoczyna się jak stare, amerykańskie, grzeczne rockowe granie i dalej też jest spokojnie. To ciekawy utwór i dobrze robi skołatanemu sercu, po wyczynach w ciągu ostatnich dwudziestu minut. Jakoś się to zbliża do spokojnych fragmentów Alice In Chains czy Rick’a Wakeman’a.
Podsumowując. Nie jest to zdecydowanie najgorsze demo jakie słyszałem, ale… trafiałem na ciekawsze. Technicznie zapewne można by było się przyczepić, ale zespół się stara, choć nie miałem okazji wysłuchania muzyków na żywo (to przecież najlepszy sprawdzian). Przydałby się też trochę lepszy miks. Poza tym inspiracje to jedno, ale własne postrzeganie muzyki to odrębna sprawa. Wydaje mi się, że zespól ma potencjał i dobrze się wzoruje na naprawdę dobrych i znanych artystach. Lekko żartując na sam koniec, muszę też dodać, że następnym razem wypadałoby wypalić tę płytkę i wysłać do recenzji. Trochę własnej autoreklamy i promocji nie zaszkodzi, a ściąganie muzyki z sieci zajmuje nam trochę czasu, którego ciągle brak.
Tylko więcej własnego, domowej roboty sosu powinno być w tym daniu
– sosy z torebki i do tego odgrzewane nie są najsmaczniejsze.
LOTHIEN
Od razu powiem: fatalnie zrealizowane nagrania utrudniają odpowiednią percepcję muzyki, niemniej lubię sobie posłuchać czegoś „podziemnego”. Dlaczego? Bowiem cieszy mnie fakt, iż coraz więcej młodych ludzi sięga po płyty, niekoniecznie puszczane w radiu. Cieszy mnie fakt, iż ten podziemny krąg odbiorców muzyki progresywnej (czy w przypadku Comset, wręcz progmetalowej – progmetal w stanie czystym) rozszerza się. Rozszerza się również dzięki takiemu medium, jakim jest Internet. Wracajmy jednak do muzyki.
Utwór numer 1 – bardzo przyjemnie się tego słucha. Zwolennicy neoklasycznego grania na gitarze będą usatysfakcjonowani. Słychać, iż gitarzysta zespołu, Michał, pracowicie spędzał czas na studiowaniu wszelkiej maści gitarowych tutoriali i periodyków. To słychać. Wręcz modelowe flażolety, oburęczny tapping, zmiana skal i ozdobniki (hm...nie znam się na technikach gitarowych). „jedynka” to dość motoryczny kawałek, przyjemny i...bardzo SZKOLNY.....
Utwór nr 2 – słychać, iż muzycy solidnie odrobili zadanie domowe pt: Za górami, za lasami i za wielką wodą mieszka sobie John Petrucci i koledzy - bardzo „drimowy kawałek”. Oczywiście techniki nie starcza by wznieść się na wyżyny Mistrzów, niemniej....nie od razu Kraków zbudowano. Czyli zadanie domowe odrobione przyzwoicie. Po usunięciu kilku niezbyt ciekawych momentów tego utworu, można byłoby zbudować z niego naprawdę NIEZŁY kawałek.
Utwór nr 3. Najbardziej odstający od pozostałych. Wstęp jak....POISON czy też inni przedstawiciele „pudelskiego heavy”. Rzewna, pościelówa, standardowa ballada oparta na schemacie: zwrotka–refren – zwrotka-trochę kombinujemy i ..da capo al. fine;).
Myślę, że tak przy bardzo dużym wysiłku zespół będzie w stanie wykrzesać z siebie wiele. Umiejętności mają, wzorce jak najbardziej prawidłowe. Trochę cierpliwości, wiele pracy nad kompozycjami, a może być dobrze...a nawet jeszcze lepiej! Czego zespołowi życzą: