Malta - słońce, żar lejący się z nieba, palmy, cytrusy, doom. Zaraz, zaraz, jaki doom? O co chodzi? Jeszcze raz: słońce, żar, palmy, doom. Prawda że nieprawdopodobne? Przecież wśród tych wszystkich wymienionych czynników nie ma miejsca na doom. Okazuje się jednak że miejsce jest, co prawda jedno jedyne, ale jest. A dokładniej na doom metal. Zespół doomowy na Malcie jest tak rzadki jak 15 stopni Celsjusza zimą w Polsce. Ale cuda przecież się zdarzają, wystarczy spojrzeć za okno. Albo zapuścić sobie muzykę z płyty zespołu Forsaken zatytułowanej "Anima Mundi". Czterech facetów z pięknej, słonecznej wyspy, gdzie ludzie się usmiechają a turystów co niemiara, zapragnęło grać powolną, dołujacą i mroczną muzykę. Na szczęście nie jest jeszcze tak tragicznie dołująco, można rzec, że w ogóle nie jest tragicznie - jest natomiast dobrze, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze.
Forsaken reprezentuje moją ulubioną szkołę doomowego grania, która obywa się bez jęczących, płaczliwych i cierpiętniczych wokali a'la My Dying Bride oraz równie żałobnych gitar. Na płycie zamiast tej watpliwej wartości i urody stylistyki mamy trochę bardziej dynamiczne granie. Jeśli ktoś jeszcze pamięta takie grupy jak Solitude Aeturnus czy Candlemass to już wie o czym mowa. Maltańczykom bliżej właśnie do tych dwóch grup, przy czym trudno powiedzieć, czy bardziej są zbliżeni do Solitude Aeturnus czy Candlemass. Moim zdaniem jest to wypadkowa stylistyk dwóch wielkich doomowych legend.
"Kindred Veil", utwór który rozpoczyna płytę, prezentuje dynamiczne oblicze zespołu. Przy tym kawałku wracają wspomnienia z "Beyond the Crimson Horizon" Solitude Aterurnus, zwłaszcza wsłuchując się w riffy, zachęcające wręcz do machania głową, bądź tupania butem w rytm muzyki. Później jest bardziej szwedzko - czyli powolniej, ciężej, są jakieś melodeklamacje ("The Poet's Nightmare") kojarzące się z płytą "Tales of Creation" bądź "Ancient Dreams". Jest też tajemniczo - czyli to co w doom metalu dominuje. Zastanawiające jest, że zamiast wylegiwać się na plaży, pięciu gości trenuje muzykę w jakiejś zamkniętej salce, ale dzięki temu mamy teraz dobry krążek. Przede wszystkim dobry od strony muzycznej, bo nad techniką w doom metalu nie ma co się rozwodzić. Jeśli tylko muzycy potrafią zagrać swoje riffy równo, to sprawa techniki jest załatwiona. Zostają jeszcze solówki, ale tu akurat Forsaken wychodzi obronną ręką - bez niepotrzebnej kombinatoryki, ale z uczuciem i atomosferą. Melodii też nie brakuje - chłopaki potrafią wymysleć naprawdę ciekawe, wpadające w ucho i melodyjne utwory, których słucha się z dużą przyjemnością. Na koniec zostawiłem sobie wokalistę, wiadomo bowiem nie od dziś, że często wokale osłabiają ogólny wydźwięk płyty, w szczególności doomowej. Wspomniany My Dying Bride pod tym względem jest tragiczny, podobnie jak angielski Cathedral, któremu bliżej do rock'and'rolla niż najcięższej i najbardziej apokaliptycznej z odmian muzyki metalowej. Leo Stivala, który zarządza głosem w Forsaken nadaje się do tego znakomicie - jego barwa jest mocna, czysta, głęboka i jednocześnie śpiewna. Jeśli dodamy ciekawe linie melodyczne wokali to mamy pełen obraz.
Pisząc swego czasu recenzję płyty również zbliżonej gatunkowo grupy Doomshine z Niemiec, wspomniałem, iż to właśnie te dwa zespoły, Doomshine oraz Forsaken stanowią w tej chwili o sile gatunku. I to zdanie do dziś podtrzymuję. W czasach, gdy sławy dawno już odeszły, czas na nowe zespoły, które wskrzeszą tę bardzo ciekawą odmianę doom metalu, mroczną, ciężką, melodyjną, bez zbędnego jęczenia i podcinania żył. Forsaken ma olbrzymią szansę, by stanąć na czele nowej fali odnowicieli. Jeśli tylko dalej, zamiast zbierać muszelki na słonecznych plażach, chłopaki będą komponować muzykę, to wróżę im świetlaną przyszłość. A póki co jest bardzo dobrze. Tak trzymać!