1. Sunrise - 4:10 2. Low Ambition - 4:40 3. There's Still Time - 4:18 4. Nothing Adventurous Please - 3:52 5. The Problem - 2:27 6. Shang a Dang Dang - 3:21 7. About My Lighter - 4:51 8. Under a Dream of a Lie - 3:44 9. Jan - 3:13 10. The Gusher - 3:50 11. Listen - 5:41 12. The Producer - 3:13
Całkowity czas: 47:26
skład:
Benny Martin - Drums;
Matt Swanson - Bass;
Sam Baker - Drums;
Kurt Wagner - Guitar, Vocals;
Alex McManus - Guitar, Piano (Thumb);
Tony Crow - Piano;
Curtiss Pernice - Acoustic Guitar;
Paul Niehaus - Guitar;
Deanna Varagona - Vocals;
Marc William Trovillion - Electronics;
Allen Lowrey - Percussion;
Jonathan Marx - Electronics;
John Delworth;
Willie Tyler & Lester - Guitar;
Nashville String Machine - Strings.
Przypuszczam, że jeśli swoją przygodę z amerykańską grupą Lambchop rozpoczynaliście od urokliwej płyty Is a Woman, to do głowy by wam nie przyszło, że usłyszycie kiedyś głos Kurta Wagnera przedzierający się przez zgiełk przesterowanych gitar. A taką przeszkodę napotyka w "Nothing Adventurous Please", chyba najbardziej zaskakującym utworze na tegorocznym krążku zatytułowanym No, You C'mon (wydanym równolegle z "bliźniaczym" Aw C'mon).
Ten fragment to, co prawda, wyjątek, ale zaakcentowane dziarskim tempem, a od czasu do czasu również lekkim overdrivem, utwory, jeszcze się pojawią. Przykładem jeden z najciekawszych instrumentalnych kawałków, jakie dane mi było ostatnio poznać - "Jan". Cała płyta sprawia wrażenie spontanicznej, żywiołowej, pełnej nieskrywanej radości. Więcej: muzycy najwyraźniej chcą się tą radością ze słuchaczem podzielić. Niewiele tu za to śladów przypominających o legendarnym już perfekcjonizmie tego kilkunastoosobowego kolektywu. Stąd, w porównaniu z przemyślanym do ostatniego dźwięku (nawet jeśli doskonale to zakamuflowano) Is a Woman, nowy krążek zdaje się świadczyć, iż muzycy postanowili nieco odpocząć. Odejść na chwilę od - ktoś mógłby rzec chorobliwej (nie ja!) - perfekcji. Podążając tym tropem można też wskazać na pewne podobieństwa z innym tegorocznym krążkiem - A Ghost Is Born Wilco. Wygląda na to, że artyści obu grup, prezentujący co prawda inną muzykę, ale mający wspólne korzenie (w alt.country), postanowili zaryzykować swoją reputację speców od nieskazitelnej produkcji i odpuścić tym razem detale. Mówiąc kolokwialnie: wyluzowali. Zagrali spontanicznie i naturalnie, prościej - w efekcie dość przewidywalnie.
Czy wyszło im to na dobre? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Niby No, You C'mon nie dorasta do pięt wyjątkowej poprzedniczce. Nie zachwyca jako całość, trudno też doszukać się fragmentów szczególnie godnych podziwu, ponadczasowych. Co więcej - można znaleźć swego rodzaju wypełniacze ("The Gusher", smętne "Listen" czy "There's Still Time", które zwraca uwagę tylko kpiarską niby-solówką i kilkoma ciekawymi akcentami skrzypiec). Z drugiej jednak strony kolejne Is a Woman potrafiliby znieść tylko najwięksi melancholicy.
A tymczasem mamy oto płytę, która umiejętnie urozmaica krajobraz Nashville, ukazując je w pełnym słońcu. Otwierające, instrumentalne "Sunrise" swoją radosną beztroską wręcz wymusza uśmiech, przywołuje południowoamerykańskie obrazy - znane choćby z westernów czy billboardów marlboro. Z kolei w bardzo krótkim "The Problem" zdołano pomieścić dwie ładne melodie: wokalu i zgrabnie nałożonych na siebie, ciepło brzmiących gitar. Te ostatnie zresztą, przy niemałym wsparciu fortepianu, nieraz potrafią ubarwić przeciętnie zapowiadający się utwór. Stały się tu właściwie równorzędnym partnerem dla głosu Wagnera. Do ciekawszych pozycji należy również "Under Dream of a Lie", poczwórnie atakujący pięknymi tematami: fortepianu, skrzypiec, gitar i wokalu. Na koniec dobre wrażenie pozostawia żywy "The Producer", znów bez śpiewu.
A więc - na pewno podmuch świeżego powietrza; na pewno sygnał, że oto panowie z Lambchop nie zamierzają stać w miejscu i powielać sprawdzonego pomysłu na "ładny album". Zarazem nie silą się na nowatorstwo, nie oddalają zanadto od swojego, jakże oryginalnego, stylu. I choć melodii nieco mniej (o dziwo najwięcej ich w utworach instrumentalnych) i, podobnie jak w przypadku nowego Wilco, atmosfera już nie ta sama, No, You C'mon może umilić kilka zimowych wieczorów. Tym razem z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach. Grzańca zachowajmy na spotkanie z Kobietą.