1. Dracula In Bucharest [3:19] 2. Dracula In Budapest [5:58] 3. Charleston Charliego Stąd [2:45] 4. Al Capone [4:58] 5. Blues [3:59] 6. Orient Express [4:27] 7. When The Night Comes [5:56] 8. Escape [4:55] 9. Ostatnie Tango w Bangladeszu [6:41] 10. Bulgar [0:56] 11. Coda [5:31]
Całkowity czas: 49:31
skład:
Grzech Piotrowski - sax;
Marcin Masecki - Wurlitzer piano;
Marcin Murawski - double-bass;
Robert Luty - drums.
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
26.11.2004
(Recenzent)
Alchemik — Dracula In Bucharest
Nie mogę się powstrzymać, by nie polecić Szanownym Czytelnikom jednej z najpiękniejszych polskich płyt ostatnich lat: Sferę Szeptów grupy Alchemik. To miejsce, gdzie jazz łączy się z muzyką filmową, smutek i melancholia z melodyjnym optymizmem, a żywiołowe improwizacje z dotykającym najdrobniejszego dźwięku wysublimowaniem. Gdzie głębokie, wzruszające pasaże smyczkowe płynnie przechodzą w beztroskie bałaganiarstwo podstawowego, czteroosobowego składu Alchemika.
Tak, wiem, to ma być recenzja ich nowego albumu, obiecująco zatytułowanego Dracula in Bucharest. Ów spontaniczne, improwizowane fragmenty Sfery Szeptów można uznać za zapowiedzi kolejnego krążka. Znacznie więcej mówiły jednak koncerty zespołu (ich najmocniejsza strona!), niezwykle radosne, pełne dziecięcej, wręcz szaleńczej zabawy i energii, która uwalnia się podczas kolejnych fal wesołych improwizacji. Gdzie saksofon Grzecha Piotrowskiego pięknymi melodiami buduje finezyjny porządek, tam z burzącą siłą wpada pianino Maseckiego pozostawiając po sobie ruinę i opadłe szczęki na widowni.
W dosyć podobnym tonie utrzymany jest Dracula in Bucharest. To krążek zdecydowanie pogodny, wręcz niezobowiązujący, ujawnia owe pokłady wigoru i muzycznego poczucia humoru członków zespołu. W tym szczególnie uosabiającego żywiołowość Marcina Maseckiego, obsługującego tu elektryczne pianino Wurlitzera, którego specyficzne brzmienie nadaje płycie saloonowo-knajpiany charakter. Wydaje się to być odreagowaniem na wyrafinowaną, przesyconą głębią Sferę Szeptów, zarazem pewnym nawiązaniem do spontanicznej zawartości debiutu Alchemika - albumu Acoustic Jazz Sextet.
Alchemik zrezygnował tu ze smyczkowych smaczków - tym razem zabrakło gości i cała rozgrywka toczy się pomiędzy czterema instrumentami, czterema instrumentalistami. Oprócz wspomnianego elektrycznego pianina, brzmiącego dość osobliwie, są to wspaniale zgrane kontrabas i perkusja oraz odpowiedzialny za najpiękniejsze na płycie melodie (i co najmniej jeden zabójczy temat) saksofon. Regularnie konstruują quasi-jazzowe, wpadające w ucho motywy, by je z czasem zdemontować ku wspólnej radości. Bądź też niefrasobliwie eksploatować do momentu, aż dany temat zacznie ich samych irytować (tu polecam końcówkę otwierającego utworu tytułowego oraz ostatnie sekundy płyty). A do tego całość utrzymana jest w absolutnie niedzisiejszym klimacie - prosto z zadymionego baru, czarno-białego filmu gangsterskiego, nocnej milongi... Zresztą okładka i tytuły utworów mówią same za siebie.
Trzecia płyta w dorobku zespołu, tradycyjnie niepodobna do albumów wcześniejszych. Niesamowite, z jaką łatwością poruszają się po około-jazzowej muzycznej krainie. Sprawdzenie Draculi w Bukareszcie to jedno, ale w żadnym wypadku nie przegapcie okazji, by zobaczyć Alchemika na żywo, bo to jest grupa do koncertów stworzona (atrakcyjna również wizualnie). W ramach ciekawostki można dodać, że niegdyś w jej skład wchodzili bracia Golcowie - pojawili się na wspomnianym debiucie. Zapewne lepiej im się teraz żyje, można ich usłyszeć w radiu, zobaczyć w telewizji... Ale nie są już muzykami jednego z najlepszych polskich zespołów. Ich strata!