Kartonik – w środku srebrny krążek. Zespół: Vast Tytuł: Nude
Próbowałam w zakamarkach pamięci odnaleźć nazwę Vast. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z nazwą zespołu. Nie wiedziałam czego oczekiwać. Nie miałam żadnego punktu odniesienia. Do niczego. Patrzę na skład. Odblokowuję mózg (swego czasu prof. Kutzner zwany przez studentów Kutscherą zwykł mawiać: Rasowy historyk sztuki ma mózg jak śmietnik oko jak żyleta).Przeszukałam zasoby Internetu.
Znalazłam.
Miał 13 lat kiedy prestiżowy Guitar Player poświęcił mu artykuł i nazwał go cudownym dzieciakiem gitary.. Kiedy skończył 16 założył swój zespół: VAST (Visual Audio Sensory Theater).W dorobku mają trzy płyty (Visual Audio Sensory Theater-1998, Music For People – 2000 oraz wydaną w bieżącym roku Nude.
To wszystko. Bardzo młodzi ludzie i ciekawa muzyka ( jak się okazało:-)
Zaczęłam się zastanawiać: Vast w InsideOut? Hm...nie spodziewałam się po tej wytwórni uderzenia w rynek (pozornie) mniej wymagającego słuchacza. Rzut okiem na czas płyty. Tylko 45 minut, króciutkie utwory.
Słucham, słucham i...cholera...jest nieźle. Zatem bawią mnie trzyminutowe kawałki!
To bardzo dobry kawałek ambitnego poprocka. Skojarzenia – przede wszystkim U2, może trochę w harmoniach Talk Talk, Simply Minds oczywiście Bush i Live, Hooverphonic i...Depeche Mode. Kiedyś się tak grało – bodajże w latach 90-tych ubiegłego stulecia. Czasami w melodię zaplącze się jakaś melancholia znana z Archive czy też z ...Coldplay.
Thrown Away. Świetny riff! Utwór prosty jak budowa cepa, a jednak powoduje mrowienia. W głosie wokalisty wyczuwam coverdalowskie brzmienia. Niezły byłby z tego utworu hit. Nakręcić fajne wideo w stylu : przebitki na grający zespół, jakaś smutna laska w powłóczystej szacie uciekająca albo tnąca się żyletką w wannie.
W warstwie tekstowej (znakomitej zresztą) zauważyłam echa i Nicka Cave’a i szyderstwo Morisseya. To lubię. Naprawdę. Lubię, gdy wokalista ma NAPRAWDĘ coś do powiedzenia, a słowa nie są tylko dopełnieniem muzyki.
Słucham dalej: utwory są frapujące, świetnie zagrane, przyzwoicie zaśpiewane. Słucham dalej: niezłe aranżacje, rockowe instrumentarium rozszerzone o nietypowe instrumenty (jest nawet mellotron!).
Don’t Take Your Love Away…prostota partii fortepianu, w tle mellotron, później smyki. Trochę w tym paatosu. Mała rzecz a cieszy! No i chwyta za serce wszystkie samotne dusze...
Nadal słucham: muzyka zaczyna mi się podobać! Sączy się niezobowiązująco do ucha. Delikatne Winter in My Head – potencjalny przebój. Przy odrobinie promocji. Ładny fortepian, delikatna, eteryczna aranżacja, smyki, mądry tekst: o tym ,że tracisz wiele nie widząc tych , którzy są obok , mając jak Kaj z baśni Andersena KAWAŁ SZKŁA w oku.
Turquise...byłby to świetny kawałek U2. Zresztą większość utworów brzmi jak nie wydane utwory U2. Motoryczna gitara (która jednak nie brzmi jak Edge), ładne plany klawiszy. Prosty rytm wybijany przez perkusistę bez pogiętych zmian. Proste, ktoś by nawet rzekł „prostackie granie”.
Słucham dalej: zaczynam tęsknić za utworami, które przełamują schemat – zwrotka refren.
Czasami utwory zlewają się w jedność. Bardzo podobne, może trochę jednostajne.
Ecstacy – niezły zapętlony kawałek, trochę taki ....zamykam oczy: Chroma Key? Nie...chyba nie, bo jeszcze ktoś pomyśli, iż wpadam w manię i wciąż wałkuję temat : Kevin wróc......
Oniryczne I Can’t Say No (To You)..stan odrętwienia, który czasami czuję nad ranem. Gdzieś na pograniczu jawy i snu. Ładnie się SNUJE ten utwór – łagodnie, leniwie sączy się w zakamarki umysłu. Słucham dalej: tak...czyżby jednak Archive? Again??? Lost – moim zdaniem bardzo w stylu Anathemy (chodzi mi o budowany posępny nastrój): klimatyczna, mglista aranżacja, klawiszowe plamy, trąbka (chyba z klawisza). Wiecie z jakim utworem Lost jeszcze mi się kojarzy? Z OK. Riverside:-) luzackie granie o poranku, zupełnie niezobowiązujące. I z Marillion a’la Marbles.
Nudnawe Desert Garden zamykające album. Nic wielkiego, rzetelny utwór. Fajna gitara, niezły wokal, ale nic więcej.
Wyłączam album, czas na podsumowania.
Cieszę się. Przez 45 minut nieźle się bawiłam. Muzyka wpadła jednym uchem. Została w pamięci. A przecież to tylko poprock? A może jednak więcej niż poprock?
Nie wróżę Vast wielkiej kariery. Za bardzo są zapatrzeni w przeszłość. Za mało dają od siebie. Piękny epigonizm. I nic więcej. Dla niewymagających, lub po prostu dla tych, którzy czasami „opluwają” progresywne świętości-jazda obowiązkowa. W celu oczyszczenia myśli. Dla wszystkich, którzy chcą się zrelaksować, a jednocześnie posłuchać dobrej muzyki z niezłymi tekstami. Jak najbardziej!! Po prostu rzetelnie podana zawartość muzyczna!
To bardzo jesienna płyta dla samotnych, udręczonych dusz. Takich jak ja! Takich jak ON, czy jeszcze może paru moich znajomych.