Są takie zespoły na polskiej scenie, które opierają się utartym konwencjom i od
zarania swojego istnienia kroczą szczegółowo obmyśloną drogą, nie poddając się
komercjalizacji. Do takich grup z pewnością należy warszawski Sunrise, który po dwóch
ciepło przyjętych albumach zatytułowanych w kolejności "Generation of Sleepwalkers"
oraz "Child of Eternity", na dniach zaprezentuje swój trzeci pełnowymiarowy materiał
"Traces to Nowhere". Dane mi było zapoznać się z muzyką zawartą na tym krążku przed
polską premierą (dzięki chłopaki!) i muszę powiedzieć, iż jestem pod wrażeniem. Grupa
swoje dźwięki opiera przede wszystkim na trzech nurtach: specyficznej odmianie
thrashu, reprezentowanej niegdyś przez grupę Nuclear Assault, szwedzkim melodyjnym,
acz brutalnym death metalu spod znaku At the Gates oraz amerykańskim
hardcore/crossover znanym chociażby z dokonań takich tuzów jak DRI czy SOD/MOD.
Wszystko to jest doprawione nowoczesnym metalcorowym sosem i powerem, co daje
mieszankę iście wybuchową. Pierwsza rzecz, która rzuca się w uszy już od pierwszych
dźwięków to poziom zarówno muzyczny jak i techniczny. Poprzednią płytę "Child of
Eternity" od "Traces to Nowhere" dzielą lata świetlne. Grupa poprawiła technikę i
umiejętności kompozycyjne, mimo iż sama muzyka wydaje się być trochę prostsza
strukturalnie od poprzedniczki. Daje to w rezultacie porządny album do machania łbem,
skakania ze sceny i szaleńczych tańców pod sceną w wersji "na żywca". Mimo wszystko
nowa płyta to olbrzymi postęp. Już otwierający płytę krążek kawałek "Born Free Die
Free" daje do myślenia. Chłopaki porządnie przywalili już od pierwszych sekund, nie
pozostawiając wątpliwości, kto rządzi polskim metalcorem ad 2004. I taka jest w
zasadzie cała płyta. Niesamowicie energetyczna, z doskonałym brzmieniem, posiadająca
olbrzymi ładunek emocji a przy tym skłaniająca do myślenia za sprawą inteligentnych,
nie pozbawionych przesłania tekstów. Jak to mówi wokalista Pat, "płyta jest dokładnie
o tym, w jaki sposób żyjemy, o zmaganiu się z rzeczywistością, o odpowiedzialności,
jaka spoczywa na każdym, a jednoczesnie staramy się wypracować komromis między chęcią
utrzymania się a tym o czym krzyczeliśmy mając po 18 lat". To tłumaczy wiele, tym
bardziej jeśli się choć trochę zna ruch straight-edge i jego ideologię. Wracając
jednak do płyty, mimo iż trwa ona tylko pół godziny, nie pozostawia niedosytu. Ta
muzyka w sam raz pasuje do tak krótkiego i zwartego przekazu. Porządny kop i słuchacz
zostaje sam ze sobą na rozmyślaniach o właśnie odbytej przejażdżce muzycznej. To
krążek nie dający odpocząć, bezkompromisowy, anty-komercyjny, przetaczający sie po
słuchaczu jak rozpędzone tornado. Warto nadmienić, iż Sunrise w końcu znalazł
porządnego wydawcę, jakim bez wątpienia jest wytwórnia Lifeforce Records, wydająca
między innymi takie grupy jak Caliban, Heaven Shall Burn czy All that Remains. Jak
widać Polacy zostali docenieni i mogą rywalizować z zachodnimi tuzami gatunku. I
dobrze, bo to otwiera nowe perspektywy dla rozwoju. Miejmy tylko nadzieję, że Sunrise
nie spocznie na laurach i jeszcze niejednym nas zaskoczy. Jak dla mnie "Traces to
Nowhere" otwiera nowy rozdział w historii zespołu, rozdział który zatytułowany jest
Dojrzałość Muzyczna.