TAKIMI ALBUMAMI OBALA SIĘ MITY!!!....
5 lat temu ukazała się płyta, która zrewolucjonizowała świat technicznego i progresywnego death metalu, płyta która niedługo po wydaniu osiągnęła status kultowej.Nazwana została "Onset of Putrefaction" a twórcą był mało wówczas znany niemiecki zespół o dość chorobliwie brzmiącej nazwie Necrophagist. Płyta wstrząsnęła światem brutalnego grania, wyznaczając jednocześnie nowy kierunek, którym tylko nieliczni odważyli się pójść. Niestety po wspaniałym debiucie zespół zamilkł na lata. Ci, którzy pokochali muzykę z debiutanckiego krążka przez cały ten czas zastanawiali się czy kiedykolwiek ukaże się następca wielkiego "Onset". Czas mijał - płyty nie było. Gdzieniegdzie pojawiały się pogłoski, że będzie, ale nic na to nie wskazywało. Jednak mylili się ci, którzy postawili krzyżyk na Necrophagist. Oto bowiem marzenia stały się rzeczywistością i wielkimi krokami zbliża się premiera drugiej płyty genialnych Niemców. Została ona zatytułowana "Epitaph" i po raz wtóry wyznacza nową jakość w death metalu. Ten krążek, podobnie jak sławny poprzednik powinien stać się kolejnym kamieniem milowym dla rozwoju gatunku. Ciężko będzie znaleźć godnych następców, którzy podążą drogą obraną przez Mohammeda i spółkę. "Epitaph" to perfekcyjnie zagrany i nagrany twór, który przechodzi najśmielsze oczekiwania. To cios w twarz dla tych, którzy śmią twierdzić że death metal to "antymuzyka" - bezmyślna nawalanka w struny bez krzty muzykalności. Te dźwięki, fakt, aż kipią agresją, będąc jednocześnie w jakiś dziwny sposób melancholijnymi i bardzo melodyjnymi. 5 lat czekania nie poszło na marne - mamy wreszcie upragnione tornado, które demoluje wszystko dookoła, nie zostawiając na słuchaczu suchej nitki.
Zaczyna się potężnie i szybko - dwu i półminutowy "Stabwound" dosłownie roznosi. Potężna dawką czadu, perfekcyjnie zaaranżowana i jeszcze lepiej wykonana, z genialnymi solówkami nie zostawia wątpliwości, kto rządzi death metalem ad 2004. Niesamowicie intensywny rozpoczynający płytę utwór, swoisty majstersztyk jeśli chodzi o techniczną acz progresywną brutalność. Już widzę te oburzone miny - jak death metal w taki sposób zagrany może być progresywny? Ano może. Necrophagist ze swoją muzyką jest przykładem. Drugi kawałek - "The Stillborn One" to zupełnie odmienne oblicze zespołu - nastawione na klimat i strukturę. Jest tu wszystko czego można oczekiwać w death metalu. Wolne tempa, szybkie tempa, zmiany rytmiki, ciężar i dynamika plus zakręcone maksymalnie wstawki, takie smaczki,budujące całą unikatowość tego utworu. Wiele się tu dzieje - to jeden z najlepszych utworów na płycie, którego wielkość przypieczętowuje znakomite solo w środku. "Ingominious and Pale" - szybko, ciężko, precyzyjnie i do przodu. Niesamowicie zakręcony riff przewodni, gitary tną jak żyletki. Środek utworu to zwolnienie, trochę oddechu, jeden z najbardziej połamanych fragmentów płyty. Następujące za chwilę przyspieszenie pokazuje mistrzostwo zespołu. No i solówka - jak zwykle majstersztyk, zagrana bardzo czysto, ukazuje muzykalność zespołu w pełnej krasie. Cała reszta utworów trzyma ten niesamowicie wysoki poziom. Każdy kawałek to takie małe dzieło sztuki. Tytułowy "Epitaph" czy wspaniały "Seven" to utwory w których czuć geniusz.
Necrophagist dokonał rzeczy wydawałoby się niemożliwej - przeskoczył swój debiutancki krążek, który już był majstersztykiem, pod każdym względem. "Epitaph" jawi się jako twór bardziej techniczny, bardziej progresywny, bardziej zróżnicowany klimatycznie, lepszy pod kątem melodyki, której daleko do monotonności. To płyta której można słuchać non stop, za każdym kolejnym przesłuchaniem znajdując w niej coś nowego - jakiś nowy smaczek, nowy riff, nowe solo. Jest to materiał niewątpliwie spójny, mimo swojego zróżnicowania. Nie ma się wrażenia że każdy kawałek jest taki sam, bo mimo iż stylistycznie wszystkie mieszczą się w tym samym worku, to już od strony muzycznej każdy jest inny. Jak się okazuje, wszystkie zapowiedzi okazały się praktycznie prawdą. Trzeba wziąć "Onset of Putrefaction" i dodać do niego potężny wzrost techniki, melodyki, zakręcenia, intensywności i precyzji. Taki właśnie jest ten krążek - perfekcja w każdym calu. Nadszedł kolejny przełom - zwie się "Epitaph".