Kiedy używasz terminu „muzyka amerykańska”, otwierasz bardzo duży zasięg muzycznych klimatów. Ta muzyka jest trudna do zdefiniowania, ponieważ obejmuje wiele różnych stylów. Jednak kiedy ją słyszysz, wiesz, że to jest to.
Ry Cooder to znacznie więcej niż wokalista i gitarzysta. Jest on również kuratorem Muzeum Muzyki Amerykańskiej. Jego albumy przesiąknięte są tradycją, a wersje utworów są bardzo mało upiększone. Na „Into the Purple Valley” mamy piosenki, które obejmują ponad 100 lat amerykańskiej tradycji i wszystkie są pięknie zaprezentowane. W dzisiejszym biznesie muzycznym Ry Cooder nigdy nie podpisałby kontraktu płytowego i prawdopodobnie pozostałby niezauważony. Na szczęście kontrakt podpisał w odpowiednim czasie, a my możemy cieszyć się tą wspaniałą spuścizną muzyczną. Amerykańska muzyczna odyseja Ry Coodera zaczyna się od „Into the Purple Valley” i to dopiero początek. Ciesz się podróżą!
Drugi album muzyka to jeden z najmocniejszych tytułów Coodera lat 70-tych, pokazujący gitarzystę w dobrej formie w wielu tradycyjnych folkowych numerach i balladach, z rhythm and bluesową melodią wrzuconą na piedestał. Mało znane utwory na tej płycie świadczą o tym, że Cooder posiada niemal encyklopedyczną wiedzę na temat amerykańskiej muzyki. Jakby chcąc uwypuklić epokę depresji, album otwiera żałosny apel „How Can You Keep Moving (Unless You Migrate Too)” autorstwa Agnes Cunningham. Mamy tu polityczne podejście do siły muzyki zgodnie z tradycją Woody Guthriego. Piosenka ma wesołą, optymistyczną aranżację chociaż tekst wcale do tego nie nastraja. Po niej następuje mocna i rytmiczna przeróbka „Billy the Kid” , gdzie prym wiedzie mandolina i gitara, nadająca ostrzejszy charakter romantycznej tradycyjnej opowieści o niesławnej postaci z Dzikiego Zachodu. Doskonałym przykładem talentu Coodera do znajdowania piosenek z niezwykłych, a nawet niejasnych zakątków muzyki tradycyjnej jest „F.D.R. in Trinidad”. Utwór charakteryzuje się pięknym brzmieniem calypso a opowiada o podróży prezydenta USA Roosevelta do Trynidadu w 1936 roku. Warto tu zwrócić uwagę na grę Coodera. Jest mocna w każdym z utworów. Wszak był bardzo poszukiwanym sesyjnym gitarzystą (prawie został wybrany do zastąpienia Briana Jonesa w The Rolling Stones). I uwaga. Nie ma tu żadnych krzykliwych solówek, są akordy, rytmy, nastrój i ten szacunek z jakim odnosi się on do tradycji opowiadania historii. Anielsko brzmiące czelesty i sekcja dęta przypominająca Armię Zbawienia są widoczne w „Denomination Blues”, piosence krytykującej różne sekty chrześcijańskie a mającej całkiem zgrabną końcową argumentację: „Musisz mieć Jezusa/ powiem ci, że to wystarczy”. Prezentujące Coodera grającego na gitarze slide i mandolinie utwory „On a Monday” Leadbelly’ego czy „Hey Porter” Johnny’ego Casha mocno penetrują korzenie i ich interpretacja doskonale sprawdza się w tych minutach płyty. Dodany lekki chór nieznacznie kieruje „Hey Portera” w stronę muzyki gospel. „Teardrops will Fall” to cover piosenki nagranej po raz pierwszy przez Dicky Doo and the Don’ts w 1958 roku, w stylu doo-wop. Wersja Coodera jest niezapomniana, choćby ze względu na wstrzyknięcie emocji do piosenki w dużej mierze nieobecnej w oryginalnym nagraniu. To ponowny znak firmowy w obszernym katalogu muzyka. „Money Honey” powraca do zagadnień niesprawiedliwości społecznej i życia uciskanych a temat ten podtrzymuje „Taxes on the Farmer Feed Us All”. Muzyka tutaj jest tak intensywna jak to tylko możliwe na albumie a Cooder śpiewa: „Cóż, bankier mówi, że jesteś spłukany/ Kupiec zatrzymuje się i pali/ Ale zapominają, że to rolnik karmi ich wszystkich”.
Ale pomimo tych gorzkich tekstów „Into the Purple Valley” jest radością życia, która wciąż brzmi świeżo i żywiołowo, a ta bajeczna gitara slide pojawiająca się na większości albumu wspaniale stawia końcową kropkę w „Vigilante Man” Guthriego.
I tak płyta ta zawiera piosenki odwołujące się do ludzkich emocji, które grane w wymagającym stylu stanowią owocną podróż Coodera do tej purpurowej doliny.