Panowie z The Kurws na drugim albumie odrzucili przedrostek „The” i od tamtej pory nazywają się po prostu Kurws. Zmiana nazwy nieznaczna, zaś zmiany w muzyce – spore, ale nie na tyle, by mówić o innym zupełnie brzmieniu zespołu. Grupa z Wrocławia to nadal niemal osobny styl muzyczny, który zdaje się obierać wyłącznie drogę ewolucji, stroniąc od autoplagiatów. Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu stanowi naturalną kontynuację Dziury w getcie i jest świadectwem jeszcze bardziej świadomego określenia się przez muzyków. Zanim jednak album wydano, z zespołu odszedł klarnecista i saksofonista Krzysztof Tokarczyk. Na jego miejsce wszedł szwedzki specjalista od instrumentów dętych – Oskar Carls – który w 2015 roku wejdzie w skład święcącego triumfy, postpunkowego zespołu Viagra Boys. Ponadto pojawił się Piotr Zabrodzki, będący klawiszowym zapleczem grupy. Przez skład przewinął się klarnecista Wojciech Bajda. W roku 2012 Kurws weszli także w jednorazową kolaborację z Maciejem Salamonem, liderem gdańskiej punkowej grupy o wymownej nazwie Gówno. Pod szyldem Pustostany został wydany owoc tej współpracy, czyli piętnastominutowa kaseta 2012. Nabrane przez ten czas doświadczenie zaowocowało wyśmienitym materiałem.
Już sam tytuł płyty jest zapożyczony z dzieła filozofa Marshalla Bermana pt. Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, a więc widać, że mamy do czynienia z dobrze znanym pozostawianiem interpretacyjnych tropów słuchaczom. Pojawia się tu wiele innych cech wspólnych z debiutem. Gitary nie przestały być wrzaskliwe i brudne, bas nadal gra akordami, perkusja wciąż jest rozedrgana i rzadko słychać najgłośniejsze talerze, a dęciaki są niezmiennie niechlujne i kwiczące. Do instrumentarium dołączają jedynie różnorakie klawisze. Mimo to mamy do czynienia z muzyką bardziej dźwiękonaśladowczą niż na Dziurze w getcie. Więcej tu miejsca na minimalistyczne, a w konsekwencji bardziej wymowne rozwiązania. Przede wszystkim mam tu na myśli Kolosa na glinianych nogach, który jest muzyczną opowieścią upadku tytułowego obiektu. Zaczyna się od pojedynczych brzdąknięć w klawisze, jakby kreśląc tajemniczy klimat towarzyszący owemu kolosowi, przechodzi w coraz gęstsze zgrzyty, a kończy się dźwiękową apokalipsą. To jak dosłowna próba oddania pękających nóg kolosa, które skutkuje jego upadkiem i zniszczeniem. Niezwykle pomysłowa i angażująca kompozycja. Inne dźwiękonaśladowcze rozwiązania słychać na zamykającej album Złej bajce. Dość przebojowe w swej strukturze riffy urywają się tu nagle i ustępują miejsca muzyce konkretnej, przede wszystkim w postaci dźwięków papierowych kubeczków. W utworze słychać dodatkowo baśniowo brzmiący flet. Psy Płaskiego to z kolei genialna ilustracja skradającej się watahy, która kilka razy waha się, by w końcu otoczyć słuchacza mocnymi gitarami i przystąpić do ataku.
Są też znacznie ostrzejsze momenty. Przykładem otwierający Weltgeist, nawiązujący do pojęcia „ducha świata” opracowanego przez Hegla. To kolejny trop obok również znacznie mniej subtelnego utworu Léo Taxil. Tytułowy bohater to dziewiętnastowieczny francuski pisarz i dziennikarz, który zasłynął z mistyfikacji polegającej na opublikowaniu fałszywego wykładu masońskiego. Fenomenalna jest też Strefa Euro, nasuwająca kolejne bardzo mocne skojarzenie z Johnem Dwyerem. Brzmi ona momentami jak coś, co mogłoby znaleźć się na wydanym rok później Mutilator defeated at last Thee Oh Sees lub jeszcze późniejszych A weird exits i An odd entrances. Głównie dzieje się tak za sprawą specyficznych efektów gitarowych, drżącego intra i zmieniających się intensywnie harmonii.
Wszystko co stałe rozpływa się w chaosie to płyta o wiele dojrzalsza, w dodatku znacznie bardziej śmiała w dostarczaniu interpretacyjnych wskazówek. Mniej tu za to humoru znanego z pierwszej płyty, co jednak ani trochę nie przeszkadza. Objawia się on raczej w tytułach, to jest Tasiemiec niejadek lub Nie było koła w państwie Inków. Styl Kurws stał się na tym albumie bardziej wykrystalizowany, choć kompozycje są o wiele bardziej zróżnicowane. Pojawienie się muzyki konkretnej oraz odważnie eksplorowanych klawiszowych rozwiązań, które nie ograniczały się to tworzenia teł, bardzo wzbogaciło ich muzyczną propozycję, która według mnie zaczęła się tu odklejać od jazzu. Wszystkie przymiotniki i pojęcia, którym zespół opisywano, stają się tu po prostu Kurwsami, zjawiskiem wysoce oryginalnym. Nic dziwnego, że robią karierę zagranicą.