Trans Europa Express to album, którego słucham bardzo rzadko ponieważ mam jakieś irracjonalne poczucie, że jeśli będę to robić stanie się coś złego następnego dnia. Tak czy owak, nie wdając się w rozważania o myśleniu magicznym powiem, że jest to jeden z moich ulubionych albumów i chyba moje ulubione dzieło Kraftwerk, które niezmiernie uwielbiam i cenię.
Ten album brzmi dużo lepiej po niemiecku. Jak dla mnie nie warto tracić czasu na słuchanie wersji angielskiej, nie chodzi o to, że jest wykonana niechlujnie, nie brzmi źle, ale po angielsku ginie jakoś idea, która przyświecała wokalowi Ralfa Huttera. Na tym albumie nie ma wielu słów, ale jakie są one ważne! Może nie znaczeniem słów, teksty są minimalistyczne, chociaż obrazy potrafią być bardzo zaskakujące, najważniejsze jest jednak samo ich brzmienie. Niemiecki brzmi tu tak elegancko i dźwięcznie, słowa zdają się pełzać jak wąż, a jednocześnie mają w sobie tyle mechaniczności. Jest to mechaniczność szczególna, ekspresjonistyczna, ten album brzmi bardzo ekspresjonistycznie, kojarzy się z Metropolis Fritza Langa, tu nie chodzi o niemiecki przemysł, ale o ekspresjonistyczną wizję potęgi maszyn. Zresztą sama okładka na to wskazuje, to nie jest zdjęcie czterech Niemców z lat 70tych, to zdjęcie z lat 30tych, 20tych, przedstawia ludzi zagubionych w czasie, ludzi, którzy w pociągach, w metalu upatrywali podwaliny nowej cywilizacji i niewyczerpanej potęgi.
Ten album to dla mnie swoista kwintesencja muzyki. Uwielbiam go za to jak jest on pomyślany, ten album stanowi triumf intelektu, idei. Nie ma tu skomplikowanych solówek czy wirtuozerii, całość jest niesamowicie prosta, repetytywna, ale nie banalna, to co tu jest niesamowite to jak wydobyto Muzykę z samego czystego rytmu, czystych dźwięków i czystych melodii, tu wszystko jest muzyką. Niesamowite jest jak te dźwięki są trafne, nie sposób tego wytłumaczyć, nie chodzi o to, że melodie są piękne, ale o to, że są tak trafne. Wielu gitarzystów naśladuje Hendrixa albo Gilmoura i jest świetnych w szybkim przebieraniu palcami po gryfie, ale nie ma w tym muzyki. Tu jest odwrotnie, tu wszystko takie proste, ale trafia w dziesiątkę. Chyba można powiedzieć, że kwintesencją tego albumu (a przy tym moim ulubionym tutaj kawałkiem) jest utwór Metall auf Metall, to tak wspaniała rzecz, jeden rytm, który brzmi jakby był wybijany jakimiś metalowymi rurami, ale jest to tak trafne, tak czyste, jest to właśnie kwintesencja Muzyki, proste dźwięki, które jednak są takie takie piękne.
Ten album jest pełen wizji. Tematem przewodnim jest tu podróż pociągiem, jest to oczywiste, jasne i przejrzyste, w rytmie, w słowach, we wszystkim. Mam przed oczami wizję potężnego pociągu, który pędzi na torach na wzgórzu, nic nie jest go w stanie zatrzymać to ogromna, niepokonana maszyna. Ten album to apoteoza maszyn i to w nim uwielbiam. Sam kocham maszyny, nie znoszę słuchać gadania o samochodach i moje doświadczenia z mechaniką skończyły się na próbie wybudowania silnika wodnego gdy byłem mały, ale uwielbiam samą ideę maszyny, uwielbiam myśleć i wyobrażać sobie potęgę tłoków, kół zębatych, tej całej metalowej bestii, która żyje. Tu nie chodzi o jakąś żałosną sztuczną inteligencję, tu chodzi o życie metalu, sens przemysłu dla samego przemysłu, tak postrzegam ideę tej płyty i kocham ją. Nie chodzi tu o fabryki, firmy czy pociągi, chodzi o wspaniałą wizję Molocha z Metropolis Fritza Langa, maszyny tak potężnej, że sami ludzie się pod nią uginają, maszyny tak potężnej, że ludzie muszą jej służyć, tak potężnej, że sama stwarza ludzi! Wszędzie jest jej ślina, jej mięśnie, jej krew, jest groźna, jest bestią, ale jaka jest przy tym piękna!