Sunburst to dość młody zespół, a „Fragments of Creation” to ich debiutancka płyta. Nie są to jednak nowicjusze. Wokalista Vasilis Georgiou i gitarzysta Gus Drax udzielają się od dłuższego czasu w power metalowym zespole Black Fate, który jest dość znany nie tylko w ich rodzimej Grecji ale i na świecie. Panowie chcieli spróbować chyba czegoś innego i dlatego powstał Sunburst, który jest bardziej progresywny, bardziej gitarowy, cięższy i ogólnie jest... bardziej.
Można śmiało powiedzieć, że to kapela dwóch indywidualności. To co bowiem rzuca się w uszy od pierwszego przesłuchania to wokal Vasilisa Georgiou i gitarowe popisy Gusa Draxa. Georgiu jest często porównywany do Roya Kahna z power metalowego Kamelot. Faktycznie śpiewa trochę podobnie do amerykańskiego kolegi. Ma melodyjny, czysty wokal, chwilami patetyczny, jak to często w tym gatunku, uderzający w falset. Można nie lubić takiego stylu, ale nie można mu odmówić umiejętności – jego śpiewanie jest pierwszorzędne, bardzo melodyjne i swobodne. Wspomagane przez agresywną gitarę tworzy naprawdę interesującą jakość.
Gitarzysta Gus Drax brzmi z kolei, jakby się zapatrzył kiedyś na Johna Petrucciego z Dream Theater. I broń Boże nie jest to zarzut – jego gra jest bardzo atrakcyjna, riffy przyjemnie agresywne i ciężkie, a solówki sprawiają autentyczną frajdę. Jak to w power metalu, ważne jest tempo, więc sekcja rytmiczna jest tu więc odpowiednio mocna i działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Razem daje to muzykę, którą można określić jako miks Nevermore, Dream Theater, Kamelot i wspominanego przez muzyków stareńkiego Conception.
Płyta jest szybka, dynamiczna i ostra od samego początku. Szybkie tempo, chropowate, tłuste riffy skontrapunktowane melodyjnym śpiewem odnajdziemy w otwierającym album „Out Of The World”, później w „Symbol of Life”, „End of the Game”, czy choćby w „Reincarnation”. Zwłaszcza ten ostatni to rasowe gitarowe „mięcho”. Rwane riffy, szybka perkusja i łomoczący bas tworzą stuprocentowy utwór do poskakania i pomachania długimi włosami.
Żeby nie było, że wszystko jest na jedno kopyto, jest tu też trochę spokojniejszych klimatów. Jak choćby „Dementia”, gdzie jest już trochę lżej, więcej tu klawiszy i melodyjnych, gitarowych solówek. Wpada w ucho też „Forevermore”, w którym jest balladowo, nastrojowo, bardziej rockowo, ale ciągle dynamicznie. Bardzo nastrojowy (być może nawet za słodki jak na mój gust) jest też „Lullaby”. Jak sama nazwa wskazuje to ballada – z akustycznym początkiem, chwytliwą melodią, przyjemnym wokalem i obowiązkowym gitarowym solo – w sam raz na składankę typu „Kuschelrock”.
Najciekawsza jest jednak końcówka płyty z moim absolutnym faworytem – instrumentalnym „Beyond the Darkest Sun”. Tu instrumentaliści pokazują, co potrafią. To szybki, ciekawy i skomplikowany utwór. Nie jest to łupanka bez sensu, bardzo dużo tu melodii i klimatu, wyczarowanego przez gitarowe popisy Gusa Draxa. Po tej instrumentalnej przystawce panowie serwują danie główne - „Break the Core”. To najcięższy, najmroczniejszy utwór na płycie. Surowa gitara brzmi tu trochę jak wyjęta z industrialnego Fear Factory, pojawia się trochę growlu, jest zadziornie i drapieżnie. Na deser dostajemy długaśny, 12-minutowy, ciężki i jednocześnie nastrojowo-melodyjny „Remedy of My Heart”. Potężne riffy, dużo przestrzeni, dużo melodii, trochę smyczków, trochę growlu – wszystko to składa się na dobre zakończenie płyty.
Muzyka Sunburst jest jak dobrze ułożony pitbull – niby miły, da się pogłaskać i aportuje, ale wiesz, że w odróżnieniu od innych psów, które tylko szczekają na przejeżdżające samochody, on jest w stanie złapać auto w zęby i zakopać je w ogródku. To kawał dobrego, prog metalowego grania.