Alterlife to istniejąca zaledwie od 2012 roku raciborska formacja, początkowo ponoć jako instrumentalne trio, dziś jako klasyczny rockowy kwartet na wokal, gitarę, bas i perkusję. Wydany pod koniec minionego roku, nakładem Lynx Music, album Imponderabilia jest ich debiutem. Bardzo zwięzłym, by nie powiedzieć wręcz krótkim, wszak osiem zapisanych na nim kompozycji trwa ledwie 38 minut. I dobrze, bo nie jest to jakiś wyjątkowy oraz oryginalny materiał i niepotrzebne nim epatowanie mogłoby na początek słuchacza zniechęcić.
Wyjaśnijmy sobie jedno. Choć rzecz wydaje znane w progresywnym światku Lynx Music, nie jest to granie mające wiele wspólnego z artrockiem. Najlepiej byłoby ich wrzucić do pojemnej szuflady z mocnym rockiem gitarowym o silnie metalowym zabarwieniu. Z drugiej strony słychać tu i odniesienia do hard rockowego ciężaru i grunge’owego brudu. A i nieco bardziej skomplikowanych dźwięków, ocierających się o progresywno metalowe rozwiązania (choćby „połamana” rytmika), także trochę tu uświadczymy.
Wiele o ich muzyce mówi rozpoczynająca całość „Przestrzeń”. Ostra, rockowa, energetyczna, z nośnym refrenem. Myślę, że może się dobrze sprawdzać w koncertowym secie. To z pewnością jedna z najlepszych kompozycji w zestawie. Druga, na którą warto zwrócić uwagę, pochodzi z zupełniej innej bajki. „Pocałunek śmierci” jest w zasadzie przejmującą balladą. W zasadzie, bo na przykładzie tego najdłuższego na płycie utworu widać, że ciągnie ich w stronę grania mniej sztampowego, bardziej wyszukanego. Weń bowiem muzycy „wkleili”, chyba niepotrzebnie, agresywną wstawkę. Wygląda to nieco chaotycznie, tym bardziej, że pomysł na takie balladowanie dokładnie w środku intensywnego krążka był dobry. A sama ballada ma spory potencjał. Pozostałe numery niczym szczególnym się nie wyróżniają. Dominuje w nich ciężkie riffowanie i mocno zaangażowany śpiew Mariusza Kamalli, o którym słówko tu jeszcze padnie. Raz jest lepiej, jak w mrocznym „4 2”, czy w finałowym utworze tytułowym, z bardzo delikatnymi, ciekawymi harmoniami wokalnymi i progmetalowymi zmianami tempa oraz złowieszczo wykrzyczanym tytułem. Ale jest też i słabiej, jak w rozpoczętym niepotrzebnie w quasi jazzowym stylu „Tworze”, który i w dalszej części sprawia wrażenie nieuporządkowanego, jakby poszukującego dobrego melodycznego motywu.
Jednym z ważniejszych elementów składowych ich budującego się stylu (jak można przeczytać w materiale promocyjnym, grupa dąży do wypracowania własnego charakteru i brzmienia) jest wokalista. Kamalla ma faktycznie kawałek głosu i sporo wokalnej odwagi, potrafi szarpnąć, krzyknąć ale też i podramatyzować. No właśnie, mam wrażenie, że czasami w tych przejmujących wzniosłościach nieco szarżuje, albo mówiąc mniej elegancko, „przefajnowuje”. To, co mogłoby być smaczkiem dodającym przejmującego klimatu, często staje się zwykłością, do której się przyzwyczajamy.
No i jeszcze słowo o tekstach. Już sam tytuł wiele o nich mówi. Imponderabilia to rzeczy trudne do uchwycenia, nie dające się zmierzyć, jednak wywierające wpływ nasze działania. Alterlife jest w nich mocno zaangażowany podejmując bardzo emocjonalne tematy. Jak ludzki dramat związany z klęską żywiołową („Tsunami”), czy obojętność na ludzkie cierpienie („Pocałunek śmierci”). Nie jest to może jakaś wielka literatura, ale naprawdę wzruszam się, gdy Kamalla śpiewa tak oczywiste: Życie jest bezcennym darem, danym tylko raz, więc nie przechodź obojętnie, kiedy obcy ktoś wyciągnięte trzyma ręce, prosząc cię o grosz, bo nie zgadniesz, co przyniesie ci kolejny dzień. Po przeciwnej stronie znaleźć możemy jednak takie strzały jak… perwersyjne szczytowanie, szczytowanie na śniadanie w „Haju”.
Jednym zdaniem, zarówno w muzyce jak i tekstach, nierówna to płyta. Trudno jednak odmówić muzykom szczerości w tym co robią.