Niektóre zespoły łapią mnie po czasie. Giną w playlistach, w biegu na tramwaj, w spóźnionej opłacie za serwis streamingowy. Zapominam o nich. Skupiam się na zupełnie innych brzmieniach. Niczego nie wypatruję, nie mam żadnych oczekiwań. A później pojawia się taki krążek i znienacka daje mi z liścia w twarz. Zasłużenie, choć zup raczej nie przesalam.
Krobak, czyli zespół o nazwie, której nie potrafi ogarnąć nawet Google Translate, wypłynął na suchy przestwór post-rockowego oceanu w 2013 roku niesamowicie klimatycznym krążkiem Little Victories. Pamiętam jak szeroko otworzyłam oczy przy pierwszym zetknięciu z ich sztandarowym „It’s Snowing Like It’s The End Of The World” (jeden z tych numerów, które włącza się przy pierwszym śniegu – coś jak „Snowfall” GIAA). Już wtedy stało się jasne, że jest to kwartet z zamiłowaniem do długich, wciągających kompozycji w stylu Mono i Godspeed You! Black Emperor. Stąd też ich najnowszy album liczy sobie 42 minuty, które dzielą się na całe 4 utwory. Tak, mnie też to delikatnie przeraziło.
Podobnie jak to, co napisali o inspiracjach na swoim Bandcampie. Otóż wydawnictwo Nightbound to już nie będzie melancholijne zawodzenie wypływające z dusznych salonów do pachinko, ale… coś między Swans a King Crimson. Moją pierwszą reakcją był chichot zdumienia, ale podczas przesłuchiwania dwóch pierwszych numerów z płyty pokajałam się za to. O ile jeszcze w otwierającym „Stringer Bell” jest to wyważone i przez kilka minut z głośników wydobywają się dobrze znane melodie tremolo, które dopiero później przekształcają się brzmieniowo w quasi crimsonowskie, o tyle „No Pressure, Choice is Yours” to już totalna petarda, którą doskonale podpala partia smyczkowa. Zabawy rytmem, nastrojem, melodią – jednym słowem świetny popis wirtuozerii muzycznej.
Publika szaleje, staniki latają, Jakszyk skacze po scenie z Girą pod rękę, aż…
Chwileczkę. Coś tu – dosłownie – nie gra. Pierwsze dźwięki „So Quietly Falls the Night” i znowu włóczymy się po Tokio. Neony rozrywają lekko portową mgłę, niedojedzone kałamarnice dogorywają. Nocy się nigdzie nie śpieszy, pozwala ona spokojnym pulsem wybrzmiewać „Marching for the Freedom We Have Lost”. Wszystko się zatrzymuje, odrealnia. Półmrok sprawia, że gubimy krok, myśli uciekają, zostaje tylko zawieszenie. I odległy szum życia, którego nie możemy dostrzec.
Krobak stworzył coś magicznego, coś co czuć zarówno fizycznie, jak i duchowo. Nightbound hipnotyzuje. Najpierw odrzuca, wywołuje cmoknięcia dezaprobaty, by po chwili wciągnąć w psychodeliczne sekwencje naszego własnego umysłu i czucia. Zespół, który potrafi zrobić coś takiego z muzyką staje się klasą samą w sobie. Muzycznie perfekcyjny, ale emocjonalnie cholernie niebezpieczny. Cóż… to chyba w takich chwilach należy mówić, że bez ryzyka nie ma zabawy.