- Zostaw tą grę i zajmij się robotą – zaburczała mi Toska za uchem – Poza tym tego karabinu maszynowego stąd nie zdejmiesz. Rzuć granat dymny, skocz na drugą stronę drogi, przejdź kawałek pod osłoną drzew i spróbuj z granatnika.
Westchnąłem ciężko, zasejwowałem grę i popatrzyłem na mojego psa z wyraźnym wyrzutem. Oczywiście nic sobie z tego nie zrobił.
- Możesz mi kundlu jeden głowy nie zawracać.
- Temat mojej rasowości już kiedyś poruszaliśmy i dlatego określenia typu kundel to ja sobie wypraszam – fuknęła obrażona – Do tego znowu się obijasz a robota leży. A Naczelny mówił, żeby pogonić cię z tym „Pylonem”.
- Tak w ogóle, to co ty tu robisz? Planowo miałaś pokazywać się tylko przy okazji recenzji pudłowatych, a pchasz się już też do bieżących.
- Muszę ci jakoś pomagać, bo z twoją weną krucho i pilnować, żebyś się nie obijał, bo terminy gonią. No to bierz się za ten nowy Killing Joke.
- Aha, czyli robisz za skrzyżowanie muzy z karbowym. Nieźle. Poza tym od kiedy ty w ogóle z Naczelnym gadasz? Przecież zawsze wyrażałaś się o nim jak najgorzej – krwiopijca, dres, kark i wyzyskiwacz – to tylko te epitety, które nadają się do powtórzenia, nie wspominając o tych zupełnie niecenzuralnych. Wy chyba macie teraz jakąś siuchtę. Ciekawe jaką. Okej, nie wnikam, wasza sprawa. A za „Pylon” faktycznie trzeba się zabrać.
- Hosanny były lepsze – Tośce jak zwykle coś nie pasowało
- Jasne, że lepsze, ale daj Panie Boże wszystkim kapelom nagrywały same dobre płyty przez kilkanaście lat. Od „Killing Joke 2003” aż do teraz prezentują cały czas naprawdę wysoki poziom – tak między siedmioma, a ośmioma artrockowymi gwiazdkami – czyli nie ma się czego czepiać. A że Hosanny są tutaj jakimś punktem odniesienia, wzorcem, to inna sprawa. Coś takiego się zdarza tylko czasami. Ale cały czas są w świetnej formie i wymiatają z energią godną dwudziestoletnich debiutantów.
- A „Pylon” jak byś ustawił w porównaniu do reszty?
- Trudno mi teraz tak jednoznacznie się na ten temat wypowiadać, bo materiał mi się do końca nie usłuchał, ale na pewno jest lepsza od poprzedniej. Bardzo mi się podoba.
- Mnie też, ale mam wrażenie, że to takie lajtowe Hosanny.
- Powiedzmy, że nie całkiem lajtowe, a nieco bardziej lajtowe. Dalej takie transowe, tylko nie tak dołujące i nie wgniatające w podłoże ciężarem. Powiem nawet, że jest na podobnym poziomie, co „Absolute Dissent”. Do tego na pewno równiejsza, a kilka numerów normalnie zabija.
- „I Am The Virus”, „Euphoria”, „New Cold War” i „Big Buzz”?
- Dokładnie. “Autonomous Zone” na początek to taki przedsmak tego, czego możemy spodziewać się dalej. Czyli ostro, ciężko, transowo, melodyjnie i z naprawdę dużym kopem. Od początku do końca. Momentami stare, bardziej punkowe Kiling Joke z początku kariery też znajdziemy. Co by nie powiedzieć, Killing Joke nagrało następną bardzo dobrą płytę. Daje po uszach jak trzeba, ma ochotę się przy tym popolować – taki godzinny zastrzyk czystej rockowej energii. Trochę mrocznej, ale raczej pozytywnej. Jedna z najlepszych płyt tego roku.
Osiem gwiazdek z plusem.
- Co, tyle, koniec? - Tośka nie była zachwycona długością tekstu - Trochę, delikatnie mówiąć, lakonicznie.
- A co tu więcej pisać, masz jakiś pomysł? - obruszyłem się - Właściwie wystarczyłoby tylko napisać, że jest nowa, świetna płyta Killing Joke. I tyle. Tu nie ma o czym pisać. Tego trzeba posłuchać.
- No tak, masz rację - Tośka pokiwała łbem - czyli - człowieki, słuchajcie tego, bo nic lepszego ostatnio wam się na pewno nie trafiło. I pewno długo nie trafi.
- Amen. I tego będziemy się trzymać.
- Dokładnie.