To nie musi być oryginalne, to nie musi odkrywcze, to może być schematyczne jak jeden z filmów ze Stevenem Segalem, albo Jean-Claude Van Dammem (powiedzmy z tych starszych filmów), to może nie wyściubiać nosa poza ramy gatunku nawet o milimetr - pikuś. nie robi. Najważniejsze, żeby się dobrze tego słuchało. Ale jeżeli przy czymś takim wynudzę się jak mops, to takie dzieło nie ma co liczyć na moją litość.
Dobre riffy i melodie w metalu to podstawa ( i nie ma znaczenia, że w tym przypadku to prog-metal - metal to metal i już). Jeżeli tego nie ma, to niczego nie ma. A tutaj niestety zbyt dużo takich delicji nie uświadczymy. Poza tym Stiphout jest bardzo słabym gitarzystą - nie tyle technicznie, co zupełnie pozbawiony wyobraźni, nie wychodzący wiele poza Nierdzewny Riff Prog-Metylowy Dży-dży, a jego solówki też są zupełnie bez wyrazu. Jako wokalista dobry - i to jest jedna z bardzo niewielu pozytywnych rzeczy, które mogę napisać o tym krążku. Pierwszy numeru i pół następnego to daremne próby poszukiwania muzyki w produkowanych przez zespół dźwiękach. Potem jest nieco lepiej, ale w międzyczasie wiosłowy próbuje zagrać coś lirycznie. I lepiej żeby tego nie robił. Byłbym jednak niesprawiedliwy, glanując ten krążek do spodu - ma ta płyta momenty, na przykład "Legend of The Hollow" coś sobą reprezentuje, a "The Crypt" jest nawet jeszcze ciekawsze. Niech będzie jeszcze "Into The Underworld" i to w zasadzie tyle. Można też zauważyć, że dużo lepiej wychodzą im rzeczy bardziej progresywne, niż typowo prog-metylowe. Dwa największe problemy Day Six to spora niewydolność kompozytorska i niepotrzebne komplikowanie rzeczy prostych - właściwie żaden utwór nie rozwija się logicznie, powiedzmy liniowo, tylko zawsze gdzieś muszą wstawić jakieś wymyślne partie instrumentalne, które tylko zaburzają jego strukturę. Najczęściej jest to szybkie haratanie na gitarze, a sekcja gra w bardzo wymyślnym metrum i zwykle do reszty utworu pasuje to jak świni kamizela.
Zespół ma trochę niezłych pomysłów, ale chyba nie bardzo wie, jak je zrealizować. Raczej chyba tylko dla die-hard fanów prog-metylu.
W ogólnym rozrachunku - szkoda czasu.
Co taka krótka recenzja? Redaktorowi się nie chciało? Wystarczy, że musiałem tracić czas, żeby tego słuchać, a krótkie nie było – godzina i kwadrans. Jeszcze wymagać ode mnie, żebym do tego pisał o tym jakieś sążniste epistoły - to już gruba przesada.
W kwestii formalnej - nie jest to regularna płyta, tylko składak zawierający utwory z dwóch pierwszych płyt grupy, oraz wczesne, niepublikowane nagrania.