Debiut grupy Volcano Choir właściwie rozminął się ze mną w 2009 roku. Utknąłem wówczas głęboko w muzyce, którą od poczynań Amerykanów dzielą lata świetlne i jakby to powiedzieć – nie miałem czasu na jakieś tam indie-rockowe eksperymenta, jakimi jawiło się Unmap. Ale zakonotowałem, że jest, postawiłem znaczek, że trzeba posłuchać i … zapomniałem. Takie czasy, cóż począć.
Przypomniałem sobie o Volcano Choir w ubiegłym roku. Za sprawą ich drugiego albumu Repave. Singlowe, lansowane w sieci Comrade, które całkiem mi się przypadło do gustu spowodowało, że łaskawiej też spojrzałem na pokryty kurzem album sprzed lat. A potem to już samo poszło.
Pierwsza rzecz, jaka słuchaczowi przychodzi na myśl podczas obcowania z muzyką z Unmap to swoista oczywistość, iż twórczość Volcano Choir zawiera w sobie swego rodzaju piętno. Współautorem repertuaru i członkiem zespołu jest bowiem Justin Vernon. Tak, tak, cudowne dziecko (ha, o ile o dorosłym facecie da się tak powiedzieć) amerykańskiej sceny muzycznej, hołubiony i dopieszczany przez całą gamę współczesnych serwisów internetowych koleś, który za sprawą albumów Bon Iver już zagościł w naszym serwisie. To współuczestniczenie, raz mniej, raz bardziej widoczne powoduje, iż Volcano Choir choćby nawet chcieli, to nie mogą zejść na inną półkę z muzyką, niżeli tak, gdzie drzemie sobie główny dorobek Vernona. I w sumie dobrze, mnie zupełnie to nie przeszkadza.
Tym bardziej, że na Unmap przepiękne, rozmarzone Husks And Shells znakomicie koresponduje z ekstrawaganckim Seeplymouth. Lekko pokręcone, chwilami nowofalowe Island Is (ach, ta pomykająca, niczym pociąg pośpieszny perkusja) ściera się tu z klimatem a’la 4AD. Dote, bo o nim mowa to takie wyczuwalne z daleka brzmienie ciszy w miasteczku na skraju pustyni, gdzie palące słońce wprawia w wibracje powietrze przepełnione żarem i lenistwem. Tam też leniwe, dokumentnie rozbrajające And Gather natyka się na zupełnie klaustrofobiczne Mbira In The Morass. Oj – nie ma zmiłuj – jeśli dotąd muzyka obracała się wśród melodii, czasami tylko zatracając się w szaleństwie, tak teraz nagle mamy zupełny odjazd, a tylko przy okazji, za sprawą wokalisty powraca do nas jaki – taki porządek.
Album kończą dwa eksperymenty: Cool Knowledge i Youlagy przedzielone cudną, minimalistyczną balladą Still (która ma też swoje odniesienia, ale… ich odszukanie pozostawiam wam). I koniec. Raptem 35 minut, ale takiego grania, po którym można chcieć tylko więcej i więcej.