Na początek wypada powiedzieć, że Crippled Black Phoenix to zespół bardzo dbający o odpowiednią częstotliwość wydawania nowych albumów. Premierowe wydawnictwa ukazują się często, ale nie na tyle, by zmusić słuchacza do głębokiego sięgania do portfela. Gdy z regularnością wydawniczą idzie w parze wysoka jakość, to już w ogóle nie ma na co narzekać. A w przypadku Crippled Black Phoenix... cóż, myślę, że słowa pochwały nie byłyby na wyrost.
Do Brytyjczyków przypięto niegdyś łatkę zespołu post-rockowego, niemal na pewno za sprawą Dominica Aitchisona (znanego z Mogwai), jednak prawdę mówiąc, post-rocka w muzyce Crippled Black Phoenix nie jest jakoś bardzo dużo. Zwłaszcza, jeśli mamy na myśli muzykę, z której znamy właśnie Mogwai czy God Is An Astronaut. "(Mankind) The Crafty Ape" to płyta od post-rocka oddalona chyba jeszcze bardziej niż poprzednie wydawnictwa. Szukając inspiracji, łatwo wychwycić, że muzycy czerpali głównie od Pink Floyd, co słychać w paru miejscach w warstwie melodycznej (żeby daleko nie szukać - "The Heart Of Every Country"), a przede wszystkim w partiach gitary, które wielokrotnie przypominają grę Davida Gilmoura. Nie śmiem jednak posądzać Crippled Black Phoenix o bezmyślne kopiowane bardziej utytułowanych kolegów. Bo choć nie sposób zaprzeczyć, że to muzyka Pink Floyd stanowi bazę, to jednak sporo tutaj inspiracji folkowych, trochę bluesa i klasycznego hard rocka, nade wszystko zaś jest ciężej i bardziej brudno, niż w przypadku twórców "Ciemnej strony księżyca". Dużą rolę w muzyce Brytyjczyków odgrywają także instrumenty dęte, kreujące charakterystyczny dla krążka, bardzo podniosły i epicki charakter.
Zadbano również o spójność wydawnictwa. "(Mankind) The Crafty Ape" to dwupłytowy album koncepcyjny, co prawda o dość oklepanej fabule (wizja upadku ludzkości, jednakże z iskierką nadziei). Całość, zapewne dla podkreślenia literackiego charakteru wydawnictwa, podzielono na trzy rozdziały. Poszczególne części różnią się między sobą klimatem. I tak, część pierwsza wydaje się najbardziej dynamiczna; drugi rozdział jest chyba najbliższy twórczości Pink Floyd, trzeci zaś jest najbardziej podniosły i w nim największą rolę odgrywa mniej rockowe instrumentarium.
Byłoby naprawdę pięknie i mógłbym mówić o niemal idealnym albumie, gdyby czasem muzykom nie brakowało trochę konsekwencji. Zdarzają się momenty, że napięcie siada, robi się trochę nudnawo i mało ciekawie. Parę razy miałem też wrażenie, że niektóre kompozycje zmierzają donikąd i zamiast rozwinąć się w zajmujący finał, niepotrzebnie tracą impet. Tym niemniej, "(Mankind) The Crafty Ape" bardzo wciąga i intryguje. Łatwo ulec złożoności tych dźwięków i ich apokaliptycznemu klimatowi. Poszczególne inspiracje nie gryzą się ze sobą, tworząc interesującą układankę. Dla osób lubujących się w muzyce rozbudowanej, epickiej, a przy tym wciąż bardzo emocjonalnej i organicznej, jest to pozycja obowiązkowa.