Crosses (stylizowane również jako †††) to projekt muzyczny kojarzony głównie z frontmanem formacji Deftones – Chino Moreno. Skład uzupełniają Shaoun Lopez z post-hardcore’owego Far oraz Chuck Doom. Z różnych inspiracji, charakterów i doświadczeń muzycznych, w 2011 roku ukształtował się elektroniczno rockowy twór znany dziś jako Crosses. W tym momencie na koncie tria Kalifornii znajdują się dwa minialbumy.
Pierwsza EPka sygnowana jest numerem pierwszy lub pojedynczym krzyżem. Oprócz krzyży w nazwie, możemy spotkać je również w odpowiednio stylizowanych tytułach utworów, gdzie pojawiają się zamiast litery t. Miło jest doświadczać takiej konsekwencji w działaniu, nawet jeśli dotyczy ona rzeczy pozornie niezwiązanej z muzyką.
Minialbum liczy pięć kompozycji, w których oprócz elektronicznych motywów i komputerowo wygenerowanych dźwięków możemy doświadczyć (zwłaszcza w występach na żywo) instrumentów bardziej typowych dla muzyki rockowej: gitary, bas, klawisze i dwa zestawy perkusyjne. Uwagę zwraca również niezwykle charakterystyczny wokal Chino Moreno. Muzyka sygnowana marką Crosses jest tym, jak twierdzi sam zainteresowany, co dźwięczy w jego głowie wtedy, kiedy nie krzyczy. Chociaż uwielbiam te przesycone energią partie wokalne z utworów Deftones (Hexagram, Knife Party, Elite etc), to zdarzało mi się odpłynąć przy łagodnych momentach akustycznego Be Quiet and Drive (Far Away) czy Change (In The House of Flies). Tych chwil nie było zbyt wiele, a teraz powróciły za sprawą Crosses.
Nie jestem zwolennikiem zdobyczy współczesnej technologii coraz powszechniej wykorzystywanych przy tworzeniu muzyki. Elektroniczne dźwięki przeplatane partiami gitarowymi są czymś, co jest bezpośrednią przyczyną wystąpienia irytującej wysypki na mojej muzycznej świadomości. Jednak w przypadku Crosses jest inaczej. Chociaż wspomniane efekty w brzmieniu studyjnym pojawiają się w ilościach niemal hurtowych, to są one zaprezentowane w formie wysoce strawnej i z czasem coraz bardziej pożądanej.
Pierwsze wydawnictwo Crosses przyciąga, hipnotyzuje, nie pozwala się oderwać i co ciekawe – nie nudzi, a jest to duży atut zwłaszcza dla tak krótkiego albumu. Dźwięki przyjemnie pulsują zlewając się z wokalem Chino, wachlując emocjami wprowadzają nas do świata pełnego krzyży, świata do którego chętnie się wraca.