Forma to bardzo specyficzna warszawska formacja. Udziwnienie jej funkcjonowania polega na tym, że mimo braku albumu długogrającego z prawdziwego zdarzenia potrafiła zgromadzić wokół siebie grono oddanych odbiorów gotowych na przyjęcie kolejnych, często zaskakujących zespołowych aktywności. Jednak głód doświadczeń, presja publiczności oraz prawdopodobnie aspekty ambicjonalne przyczyniły się do tego, że materiał który można było usłyszeć na koncertach, został finalnie zarejestrowany.
Za okładkę albumu posłuży zarys koguta, którego obecność dało się zauważyć we wspomnianych wcześniej zespołowych aktywnościach. Przedstawiciel rodziny kurowatych przybrał różowe barwy i w takiej formie widnieje na grafice promującej debiutancki album Formy.
Forma zawiera osiem kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym trzydzieści osiem minut. Już na samym początku należy podkreślić, że nie można wgryźć się w tę produkcję używając jej jako tła do innych aktywności. Warszawskim muzykom udało się postawić taki wymóg dzięki zaangażowaniu dużej ilości środków przekazu, które mogą przytłoczyć potencjalnego odbiorcę, który nie do końca wie, czego może się spodziewać po płycie z różowym kogutem na okładce. Przykładu takiego słuchacza wcale nie trzeba daleko szukać. Po pierwszym kontakcie z tym nie najdłuższym albumem poczułem się odrobinę zmęczony. Jednak po każdym kolejnym, nawet wyrywkowym przesłuchaniu, coraz sprawniej zacząłem poruszać się nie tylko wśród wyraźnych inspiracji zespołu, ale także w świecie wykreowanym przez Formę. Proces czerpania z dokonań poprzednich muzycznych pokoleń przebiegł w tym przypadku na tyle sprawnie, że mimo wyraźnego odczucia, że pewne elementy zna się doskonale, to nie zawsze trafnie udaje się wskazać ich pochodzenie, a warto podkreślić, że wcale nie jest to częste zjawisko. Zatem czasami na pierwszym, a czasami na drugim czy trzecim planie Formy da się usłyszeć taki czy inny zespół, który sama Forma wskazuje jako swoją inspirację, ale nie w tym rzecz - ta płyta jest przede wszystkim dobra.
Ozdobą Formy są poplątane, zaskakujące kompozycje (Cyrulik) i połamane rytmy (Portrayer), rotacja wokalistów, a także delikatne momenty (Find Yourself) przeplatane z atrakcyjnie mocniejszymi partiami (Void). Trudno jest wskazać kompozycyjnego faworyta, bo mimo dużego urozmaicenia krążek trzyma wyrównany poziom i zdecydowanie może się podobać. Na dłuższą metę mogą irytować nadużywane harmoniczne partie wokalne (Void, Cyrulik), które mimo wszystko dają się tolerować.
Głęboko wierzę w to, że album który powstawał tak długo jest w pełni przemyślaną produkcją i brzmi tak jak brzmiał w głowach tworzących go muzyków. Forma może namieszać w końcoworocznych zestawieniach, ma również potencjał i środki do tego, żeby pojawiać się w stacjach radiowych i zaistnieć w świadomości szerokiego grona odbiorców. Oby tylko Forma nie okazała się być skomplikowana i zbyt kanciasta, bo porwanie się na tworzenie takiej muzyki niesie ze sobą takie ryzyko. Ja bym sobie życzył, żeby mimo wszystko nie dali się ociosać i pozostali przy aktualnym kształcie, bo pomimo tego, że momentami jest wtórnie, a czasami nie wszystko udaje mi uchwycić i zrozumieć, to jednak słuchanie Formy jest wyzwaniem, na które warto się zdecydować.