W 2003 roku wpadł w moje ręce solowy krążek Johna Archa zatytułowany A Twist Of Fate, na którym ten były wokalista Fates Warning z zacnymi kolegami (Jim Matheos, Mike Portnoy, Joey Vera) zaprezentował dwie absolutne progmetalowe perełki (jak niezwykle trafnie napisał wtedy w recenzji tego albumu DDarek: Dwie rozprawy doktorskie na temat progresywnego metalu. Dwa fajerwerki artystyczne) i… nie pociągnął niestety tej fajnie zapowiadającej się współpracy. Tym bardziej, że trwający niespełna 28 minut materiał wydawał się li tylko przygrywką do właściwego dania. Tak się nie stało i o płycie z okładką prezentującą smutnego chłopca ciągnącego czterokołowy wózek nieco zapomniałem.
Na szczęście jednak ciągnęło wilka do lasu (czytaj: do sprawdzonej muzycznej koncepcji i wykonawców ją realizujących) i po ośmiu latach przerwy, w minionym roku, Arch zdecydował się na kontynuację wypróbowanej formuły. Owocem tego jest album Sympathetic Resonance. Natychmiast uściślijmy. Tym razem nie jest to solowe dokonanie Archa, bowiem ów krążek podpisał on wspólnie z Matheosem. Ze starej gwardii mamy tu jeszcze Joyego Verę, gdyż Mike’a Portnoya zastąpił Bobby Jarzombek. Nie szkodzi. Ducha Dream Theater czuć i tak w paru momentach bardzo wyraźnie – choćby w pierwszej części najdłuższego na albumie Stained Glass Sky, gdzie techniczna gitarowa rzeźba przywołuje muzykę nowojorczyków dosadnie. Nie brakuje też inspiracji Fates Warning, co zresztą nie powinno dziwić, wszak wszyscy grający tu muzycy związani są, bądź byli z tą legendarną formacją (dla ścisłości dorzućmy, że dodatkowo na gitarze pojawia się tu Frank Aresti)
Na Sympathetic Resonance obcujemy zatem z klasycznie progmetalowym wyziewem. Bez odkrywania prochu i poszukiwania oryginalności. Artyści nie silą się na jakieś wielkie stylistyczne wolty w stosunku do A Twist Of Fate. Stawiają na profesjonalizm i techniczną perfekcję. Czy to oznacza przerost formy nad treścią. Ależ skąd! Bo na Sympathetic Resonance mamy do czynienia z bardzo dobrym i równym pod względem kompozycyjnym materiałem. Z licznymi zmianami tempa i dramaturgii [patrz najbardziej pokombinowany Any Given Day (Strangers Like Me)], gorącą jazdą do przodu (Neurotically Wired), całkiem przebojowymi refrenami (Midnight Serenade) a nawet z progmetalową balladą, jaką niewątpliwie jest kończący całość Incense And Myrrh. Ponadto, każdy kto ceni sobie wysoki i charakterystyczny wokal Archa, nie powinien być zawiedziony, bo ten prezentuje się tu po prostu wybornie. Może i nie jest to genialna płyta, ale zostawia w tyle sporą część współczesnej progresywno – metalowej oferty.