Ćwiara Minęła AD 1987!
Angielski z retoromańskim akcentem jest tak charakterystyczny, że kiedy słucham kapel ze Szwajcarii, to wydaje mi się, że we wszystkich śpiewa ten sam wokalista. Nie inaczej w przypadku Deyss.
Był to zespół który działał krótko w latach osiemdziesiątych i pozostawił po sobie dwie płyty – mini-longplay „At King” i pełnowymiarowy „Visions In The Dark”, potem reaktywował się pod koniec lat dziewięćdziesiątych na jedną płytę(*), a obecny status grupy jest mi nieznany. Tak jak gros kapel z tamtego okresu, Szwajcarzy parali się neo-progiem, dość mocno zorientowanym na Genesis, a przede wszystkim Marillion, do tego wokalista miał ksywkę Jester. Debiutanckie „At King” było nieco nieporadne i kulawe – kiepsko zrealizowane, niespecjalnie zagrane, ale słychać było, że zespół rokuje, bo trochę niezłej muzyki się na tym krążku znalazło. Za to „Visions In The Dark” było już debiutem pełną gębą – dużo staranniej przygotowanym pod każdym względem. Można powiedzieć, że już zupełnie profesjonalnie.
Album można podzielić na dwie części – pierwsza to kilka krótszych utworów, chociaż czasami nawet dość rozbudowanych, ale nie przekraczających dziesięciu minut, a druga to suita „Vision In the Dark”, czyli coś w tym okresie nie tak częste na płytach grup prog-rockowych. I to jest właśnie gwóźdź programu, piece de resistance, w zasadzie główny powód, dla którego w ogóle o tym krążku piszę. Ówczesne, czy nieco późniejsze suity zwykle były to kompozycje wielowątkowe, składające się z kilku części, pełne teatralnej dramaturgii - jak chociażby „Grendel”, natomiast struktura „Vision In The Dark” sięga głębiej w lata siedemdziesiąte, a nawet sześćdziesiąte – jest bardziej oparta na nastroju i trochę niekonkretnych muzycznych dźwiękach, niż na konkretnych tematach muzycznych, nawet do psychodelii też nieco nawiązuje. Rozwija się powoli, z nuty na nutę, aż do kulminacji, którą jest krótka partia wokalna, potem znowu wszystko przycicha i na koniec słychać nawet jakieś ćwierkające ptaszki. Od razu mi się spodobała, a było to już dobrze ponad dwadzieścia lat temu i jak do tej pory podoba mi się tak samo. Ma dużo uroku i nie jest tak schematyczna jak większość muzyki progresywnej z tamtych czasów. Można powiedzieć, że to rzecz całkiem oryginalna. I jeżeli jest jakiś powód, żeby się z „Visions In The Dark” zapoznać, to na pewno jest tym właśnie ta suita.
Pozostałe utwory to tak piosenki jak piosenki – kilka trochę żwawszych, jedna ballada, plus jeden instrumental, który całą płytę otwiera - neo-prog-rockowa średnica z lat osiemdziesiątych – to znaczy nie jest źle, a raczej całkiem dobrze, bo neo-prog-rockowa średnica w latach osiemdziesiątych była na dużo wyższym poziomie, niż takowa obecnie. Najgorszy to zdecydowanie „Take Yourself Back” – głośny, chaotyczny, bez pomysłu, zdecydowanie za długi. Dużo lepsza jest już ballada „Chained Human”, a z tej części chyba najlepiej wypadają połączone ze sobą „Untouchable Ghost” i „The Crazy Life Of Mister Tale”, razem trwają prawie dwanaście minut i tworzą razem coś w rodzaju mini-suity.
Z tego, co wyżej napisałem mogłoby wyglądać, że „Visions In The Dark” to suita i wypełniacze – to nie tak. Fakt, że na pewno jest to najlepszy utwór z tej płyty, fakt, że właśnie on w dużej mierze stanowi o wartości tego albumu, fakt, że bez niego „Visions In The Dark” byłoby jedną z wielu płyt neo-proga przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (w tym czasie neo-prog miał całkiem sporo do zaoferowania i bycie jedną z wielu wcale nie ma znaczenia pejoratywnego – prostu na tle wielu różnych fajnych płyt z tamtego okresu nie wyróżniałaby się – ani in plus, ani in minus). Ale pozostałe utwory w większości też są całkiem udane i same bez suity również dałyby radę.
Mimo wszystko bardziej ciekawostka dla zainteresowanych, niż wielkie dzieło. Chociaż na tle dokonań wielu współczesnych prog-manów - jednak dzieło.
(*) - to była płyta z materiałem archiwalnym, jeszcze z lat siedemdziesiątych