- No i tak, Strzyżu – Naczelny wyciągnął się na krześle. – Karnawał się skończył. Garniturek, lśniące buty i koszula z wykładanym kołnierzem wraca do szafy…
- Ano, wraca – skinąłem głową. – Ale pisać i tak jest o czym. Skoro początek postu, to może jakaś religijna muzyka do recenzji? Akurat mam coś takiego w planach.
Naczu wbił we mnie spojrzenie, jakby zobaczył ducha. – Że co? Znając ciebie, to pewnie Black Sabbath byłby najprędzej. Bo Dziecię Afrodyty już było. A nie spodziewam się, żebyś o Rubiku albo Arce Noego pisał…
- Spokojna głowa, Naczu. Powiedziałem, ze będzie religijna muzyka, to będzie.
***
Co wyjdzie, jak zmieszamy mistycyzm, jazz, rock, folk, skrzypce, gitary, fortepian, wirtuozerskie popisy i improwizacje? Mahavishnu Orchestra wyjdzie. Czeladka McLaughlina już debiutancką płytą „The Inner Mounting Flame” zdobyła sobie dużą popularność, którą ugruntował jeszcze kolejny album „Birds Of Fire”. A wraz z sukcesem przyszły też gwałtowne napięcia i niesnaski w zespole.
Możliwe, że McLaughlin swój zespół, w którym – oprócz niego – znalazły się cztery silne indywidualności, trzymał za krótko. Możliwe, że sodówa strzeliła mu do głowy. Trudno też zaprzeczyć, że wypełnienie obu płyt wyłącznie własnymi kompozycjami i odrzucanie z samego założenia wszelkich utworów Hammera czy Lairda było nieprzemyślaną koncepcją. Tym niemniej, bardzo ostre obrobienie tyłka szefowi przez resztę Orkiestry w wywiadzie dla „Grandaddy” było zdecydowanie niezbyt przemyślanym pomysłem. John przestał w ogóle rozmawiać z pozostałą czwórką (zresztą między sobą panowie też się żarli równo), nieukończony trzeci album studyjny trafił do archiwów, by ujrzeć światło dzienne na srebrnym krążku po upływie ćwierć wieku. Jeszcze był album live, „Between Nothingness And Eternity”, i… panowie powiedzieli sobie dość. Pierwszy, dla wielu – klasyczny skład Mahavishnu Orchestra przeszedł do historii.
Skład przeszedł do historii, nazwa – nie. McLaughlin dość szybko skrzyknął nowy skład. Jean-Luc Ponty grał na skrzypcach, Narada Michael Walden na perkusji i instrumentach klawiszowych, Gayle Moran na instrumentach klawiszowych i Ralphe Armstrong na gitarze basowej i kontrabasie. Do tego orkiestra, sekcja smyczkowa, George Martin w roli producenta i… album „Apocalypse” ujrzał światło dzienne w roku 1974.
Specyficzny był to album. Połączenie rozlewnych orkiestrowych partii z twardym graniem w stylu fusion chwilami przypominało mieszanie na siłę wody i oleju, chwilami oba elementy łączyły się całkiem zgrabnie. A potem, już bez Martina (za to z producentem Davida Bowiego – Kenem Scottem) i bez orkiestry cała piątka nagrała kolejny album. „Visions Of The Emerald Beyond”.
Dziwna to płyta. Nie brakuje tu szybkich, popisowych partii gitary, dynamicznego grania w stylu fusion – ale pojawiają się też inne rzeczy. Przede wszystkim – śpiew. Partie wokalne były już na „Apocalypse” – tu są jeszcze bardziej uwypuklone. Podobnie jak na „Apocalypse”, także i na „Visions” uwypukleniu uległa atmosfera religijnego uniesienia. Swoistej modlitwy.
Łagodny klawiszowy wstęp. Jakieś skrzypcowe dodatki. A potem rusza melodia. Dość rozlewna. Z gęstymi partiami gitary i skrzypiec. Z gęstą, popisową partią perkusji. Z ładną wokalną kantyleną. Z wielogłosową partią wokalną. „Pozwól mi wypełnić Twą wolę, Miłości Najwyższa”… Skrzypcowa kadencja zaznacza przejście między dwiema częściami utworu. W drugiej melodia nieco się zmienia, staje się żwawsza, a całość uzupełniają wstawki dęciaków. Do tego dochodzą następujące kolejno po sobie sola gitary i skrzypiec… Na koniec powraca jeszcze melodia z części I. „Lila’s Dance” ma ładną, fortepianową klamrę, efektowne duety i partie solowe gitary i gitary basowej, do tego nieco zmian tempa i nastroju. „Can’t Stand Your Funk” to z kolei porcja funku, z syntezatorowymi figurami basowymi. W „Pastoral” zgodnie z tytułem Mahavishnu i jego Orkiestra czaruje słuchacza delikatnymi partiami gitary akustycznej, wysuwających się na czoło skrzypiec i ładnie uzupełniającej całość wiolonczeli. „Earth Ship” to sporo dźwięków klawinetu i fortepianu elektrycznego uzupełnianych gitarą; po dwóch miniaturach z cyklu „dźwiękowe eksperymenty” na koniec mamy znów porcję dynamicznego, ostrego jazzrockowego grania wzbogaconego o ładne solówki klawiszy. Do tego jeszcze mamy tu coś takiego jak „Cosmic Strut” – utwór nie McLaughlina, tylko Waldena, dynamiczny funkowo-sooulowo-jazzrockowy fragment, i „If I Could See” – łagodny, anielski, prawie operowy śpiew na symfonicznym tle, wyśpiewujący religijny hymn…
Mimo swego eklektycznego charakteru, płyta się spodobała. Na listach najlepiej sprzedawanych płyt jazzowych „Visions Of The Emerald Beyond” radziła sobie niewiele gorzej niż pierwsze dwa albumy Mahavishnu Orchestra. Potem Gayle Moran zastąpił Stu Goldberg, zespół nagrał jeszcze jeden album – „Inner Worlds” (z jeszcze większym udziałem kompozycji pozostałych członków zespołu). A potem… A potem Mahavishnu Orchestra trafiła do lamusa. Na scenie muzycznej pojawił się zespół Shakti. A na kolejny album Orkiestry słuchacze czekali prawie dekadę.