Od dłuższego czasu mam okazję coraz odważniej poczynać sobie na francuskim rynku muzycznym. Eksploracje dorobku tamtejszych zespołów przysparzają nie tylko dużo satysfakcji, ale również prawdziwych diamentów. Kolejnym niesamowitym znaleziskiem jest Lethian Dreams - formacja, która została powołana do życia latem 2002 roku. Jej filary stanowią Matthieu Sachs oraz obdarzona anielskim głosem Carline Van Roos. Oboje działają również pod szyldem Remembrance, a umiejętności Carline możemy również podziwiać słuchając Aythis.
Przyszło nam czekać blisko siedem lat od momentu, w którym oficjalnie stworzono zespół do momentu, w którym wydano jego pierwszy, długogrający krążek - Bleak Silver Streams. Z kolejnym wydawnictwem poszło zdecydowanie szybciej i tym sposobem na początku roku 2012 otrzymaliśmy Season of Raven Words, a na nim osiem kompozycji i ponad czterdzieści minut muzyki.
Z Lethian Dreams nieodzownie kojarzy się dobra oprawa graficzna. Z powodzeniem można dojść do takiego przekonania nie tylko spoglądając na okładki płyt długogrających czy pomniejszych wydawnictw, ale także wchodząc na oficjalną stronę zespołu. Całość urzeka nostalgicznym, mglistym i zdecydowanie tajemniczym nastrojem. Season of Raven Words ukryte jest pod zielonkawą, prostą grafiką, na której dostrzeżemy elementy takie jak: drzewo, pochmurne niebo, niespokojnie krążące ptaki (czyżby kruki?) oraz osadzoną w tej rzeczywistości postać. Całość jest nieco rozmyta i jak się okazuje, pasuje to do zawartości krążka.
Początki działalności Lethian Dreams kojarzone są z atmosferycznym doom metalem, gdzie pojawiały się mocniejsze uderzenia i charakterystyczny, mocny, męski wokal. Jednak Season of Raven Words przyniósł zdecydowane odbicie od wcześniej rozpoczętego kursu. Spomiędzy zdecydowanych momentami chropowatych, powolnych, muzycznych uderzeń wynurzają się opowieści traktujące o bólu i cierpieniu, jednak już bez tej typowej dla doom metalu przytłaczającej atmosfery. Dźwięki oblane są anielskim, topiącym lodowce wokalem wygenerowanym przez Carline Van Roos.
Przygodę z płytą rozpoczynamy od utworu Dawn. Jego początkowe dźwięki powodują, że przed oczami wyświetla mi się obraz starego lasu tuż po wschodzie słońca. Promienie przenikają przez sklepienie drzew, w powietrzu unosi się zapach wilgoci, a ja zalewany przez mleczną mgłę, powoli zapadam się w nasiąknięty wodą mech. Muzyczne brzmienie ulega wzmocnieniu i do głosu dochodzi wspomniany wcześniej anielski wokal. Gitary oraz pozostałe instrumenty, choć zdecydowanie istotne, to nie grają tu pierwszej roli. Muzyczna otoczka pomaga kreować niesamowity, tajemniczy i zdecydowanie oniryczny klimat, ale przede wszystkim stanowi miękkie posłanie dla linii wokalu. Ten wcale nie wybija się do przodu, kładzie się na dźwiękach, wtapia w nie i czaruje. Niespieszne tempo, sporo przestrzeni i momentami odważna zabawa z ciszą przenoszą nas do kolejnej kompozycji. Wandering zawiera bardziej podkreśloną rolę perkusji, która pulsuje w zdecydowany sposób i razem z każdym kolejnym riffem, czy dźwiękami przeszkadzajek powoduje, że powietrze zaczyna drżeć. Nie jest to spowodowane ścianą dźwięków czy eksplozją doznań, a raczej trudnymi do wyjaśnienia wyładowaniami elektrycznymi - iście hipnotyczna kompozycja.
Kolejne pozycje na krążku Season of Raven Words powielają te cenne i podkreślone przeze mnie elementy ważące na odbiorze całości wydawnictwa: tonę nastroju i subtelności, wolne tempo przeszywane pulsującymi wzmocnieniami oraz magiczny, oniryczny wokal Carline. Z wrażeń unikatowych, które pojawią się na płycie tylko na chwilę, warto wymienić m. in. krótki, przerywnikowy utwór See z dominującą klawiszowych dźwięków.
Najjaśniejszym momentem tej opowieści jest kompozycja White Gold. Urzeka już od samego początku, gdzie pojawia się w zasadzie ignorowane do tej pory akustyczne brzmienie przeplatane mocniejszymi fragmentami i świetnie brzmiącą perkusją. Zdaje się, że wokal wręcz świeci emocjami i pociąga jeszcze bardziej.
Kolejny muzyczny przerywnik w postaci Invisible to mała abstrakcja na temat ambientu połączonego z folkiem, swoją drogą bardzo atrakcyjna. Trochę szkoda, że tak krótka, bo wydaje się, że rozbudowanie tej kompozycji wyszłoby płycie na plus.
Utwory zamykające krążek uwypuklają inne – poza wokalem - walory Lethian Dreams. Rewelacyjna do tej pory perkusja pokazuje pazur i zaskakuje podwójną stopą, typową dla zdecydowanie bardziej ekstremalnych gatunków. Pojawia się też trochę mocniejszych riffów i wszystkie wspaniałości wymienione wcześniej.
O ile trudno jest dopatrzeć się w tym materiale nadziei, szczęścia czy radości, a dominują te zdecydowanie mniej przyjazne uczucia, to nieustannie odnoszę wrażenie, że mamy tu do czynienia z paradoksem podobnym do tego dotyczącego czarnych dziur. Podobno większość ludzi zakłada, że po teoretycznym znalezieniu się we wnętrzu wspomnianego obiektu astronomicznego zostaje się otoczonym przez nieprzeniknioną ciemność, a jest (czy też byłoby) zupełnie odwrotnie. Season of Raven Words to album ociekający melancholią, tylko czy powinniśmy to zjawisko rozpatrywać w negatywnych kategoriach? Zdecydowanie nie. Z ogromną przyjemnością raz po razie daję się otaczać przez dźwięki wykreowane przez Lethian Dreams i z przyjemnością jeszcze większą napawam się tymi emocjami.