Moje oczekiwania wobec nowej odsłony Kamelot były ogromne, zwłaszcza po tak wyśrubowanym poziomie, jaki panowie zaprezentowali na płytach Epica i The Black Halo (Ghost Opera nieco bladła w zestawieniu z nimi). Pierwsze spotkanie z Poetry for the Poisoned wywołało jednak bardzo ambiwalentne odczucia. Niby wszystko w porządku, niby sprawnie i przejmująco, ale jednak coś było nie tak. Kompozycje wydawały się sztuczne, miałkie, napisane na siłę. Dopiero po kilku porządnych przesłuchaniach zdałem sobie sprawę z mocy drzemiącej w bądź co bądź trudnym i wymagającym albumie. Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę z tylko pozornie oczywistego faktu: Kamelot to już nie power metal z pierwszych albumów. Panowie z Tampy z płyty na płytę coraz odważniej poczynali sobie ze stricte progresywną stylistyką, a najnowsze dzieło stanowi niejako kwintesencję i długo pielęgnowany efekt tych poszukiwań. Rzecz jasna wciąż nie zabraknie majestatycznych zagrywek i epickich melodii, całość jednak została podana w zdecydowanie cięższym gatunkowo sosie.
Kamelot pierwszy raz od dawien dawna zrezygnował z intro i od razu bez pardonu z kopyta rusza z singlowym The Great Pandemonium. Nie mam pojęcia, czy głównym składnikiem diety chłopaków podczas nagrywania albumu było chili con carne, ale tak ostrych riffów w wykonaniu Youngblooda nie słyszałem już dawno. If Tomorrow Came to podobnie jak poprzednik prawdziwe świniobicie walące po uszach niczym obuch. Dalsza część albumu to w zasadzie stylistyczne eskapady w kierunku Ghost Opera przyozdobione tym rwącym trzewia ciężarem znamionującym nowy Kamelot (Hunter's Season, Necropolis). To kapela, która w warstwie stylistycznej poczyna sobie naprawdę odważnie, a i tak zachowuje melodyjność, klarowność kompozycji i werwę, czego szczególnym wyrazem jest utwór tytułowy z gościnnym udziałem ślicznej Simone Simons. Nie mam jednak pojęcia w jakim celu został on podzielony na cztery części, chociaż trwa zaledwie… osiem minut. Sztuczne zwiększanie liczby tracków na albumie? Pozory suity? Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu, choć sam utwór w zasadzie niewiele na nim traci, będąc prawdziwą lekcją profesjonalnego grania dla wszystkich pryszczatych szarpidrutów.
Na osobną uwagę zasługuje nieodżałowany Roy Khan, którego wokal przeżywa na tym albumie niechybnie swój renesans. To, jak ten facet śpiewa, rozdziawi gębę nawet najbardziej zatwardziałego malkontenta. Trzy lata kształcenia operowego zrobiło swoje, jednak to nie w technicznych umiejętnościach siła. Khan bezsprzecznie żyje śpiewanymi przez siebie utworami, nadając im tak niezmiernie pasującą do tego albumu grozę i swoistą toksyczność. To już nie cukierkowy wokal z czasów Karmy, to prawdziwie rozkoszny jad sączony z każdym wersem. Wielka szkoda, że opuścił szeregi zespołu krótko po premierze albumu.
Wielu wieszczyło rychły spadek formy Kamelot po usłyszeniu albumu Ghost Opera. Według mnie okazją do wieszczenia czarnej przyszłości jest dopiero album Poetry for the Poisoned. Bynajmniej nie dlatego, że ukazuje nagość króla, wręcz przeciwnie. To naprawdę świetnie skomponowana i klimatyczna płyta, której w mojej ocenie niewiele można zarzucić. Skąd więc wizja owych czarnych chmur na horyzoncie? Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, aby po odejściu Khana i nagraniu tak dobrego albumu Kamelot był w stanie przeskoczyć postawioną przez siebie poprzeczkę. A z pewnością nie w przeciągu najbliższych kilku lat. Mam jednak nadzieję, że za jakiś czas ponownie będę zmuszony bić się w pierś żałując swego czarnowidztwa.