Szczerze przyznam, że po pierwszym przesłuchaniu odrzuciło mnie od tej płyty (z wyjątkiem jednego utworu, o którym jeszcze będzie mowa). Dlaczego odrzuciło ? Zadecydowała wtórność brzmienia oraz słabość linii melodycznych. Ale ponieważ trzeba było skrobnąć recenzję, więc sobie zadałem pytanie: z jakiego powodu brzmienie wydaje mi się wtórne ? I to było dobre pytanie - głowiłem się nad nim dość długi czas. W końcu muzycy: Chriss J.Y. - wokal, Fabrice Blanchet - gitary, Cedric Rioux - klawisze, Sylvain Gagon - bas tudzież Denis Ainsley - bębny są zza oceanu, a dokładniej mówiąc z Kanady, więc naturalnym wydaje się bądź odgrywanie roli współczesnego Rush - czego z niezłym skutkiem chwyta się zespół Tiles, bądź uleganie wpływom amerykańskiego progmetalu spod znaku Dream Theater lub szkoły Magna Carta. A tymczasem.... tymczasem jest dziwnie i dość eklektycznie. Mamy i nawiązania do stylu Teatru Marzeń, i do twórczości Shadow Gallery, a także Magellana - zwłaszcza końcówka Thunder Of Ashland.... Ale te nawiązania nie są IMHO wyznacznikiem stylu Silent Exile, ów styl najbardziej kojarzy mi się z cięższym brzmieniowo neoprogressive czyli mówiąc krócej zwykłym brytprogiem.... Czyli taki kanadyjski Threshold ? - ktoś zapyta. No raczej nie, Silent Exile ma brzmienie bardziej złagodzone, unikające surowych, metalowych riffów...Chcąc w ogóle jakoś zaszufladkować omawianą płytkę skupiłem się na brzmieniu klawiszy - przeważają tu wysokie, przestrzenne dzwięki towarzyszące gitarowemu podkładowi - pojawiające się solówki prezentują umiarkowane tempo. Zespół wyraźnie stawia nie na granie szybkościowo-techniczne, lecz raczej klimatyczno-melodyczne. Tu nie znajdziecie cyborgów zasuwających na swych instrumentach z prędkością światła i bardzo dobrze - bo po co nam kolejny klon Dream Theater ? Co zatem dostajemy w zamian ? Dancing With Death to naprawdę dobra, progmetalowa pozycja łącząca w sobie różne style i to z dobrym skutkiem. Na pierwszy ogień idzie moja ulubiona kompozycja - w której zakochałem się od pierwszego przesłuchania - czyli Glase Maakerstraat. Tu jest wszystko dopasowane - świetne melodie, a zwłaszcza to co wydaje się być wyznacznikiem poziomu grupy - partie instrumentalne upajające nie tyle techniką co przemyśleniem i zwykłym, muzycznym pięknem. Posłuchajcie sobie te ledwie kilkadziesiąt sekund od 4:35 do 5:05 - ja zawsze przy tym kawałku odlatuję tłukąc w uniesieniu w niewidzialną perkusję...A przecież są jeszcze i Walls Of Society, i Stratosphere, i dwuczęściowa Images Of War - tam znajdziecie i wysublimowane linie melodyczne (do których trzeba się przekonać bo nie są banalnie przyswajalne), i tradycyjnie już, świetne kawałki instrumentalnego rzemiosła....Zresztą co tu dużo pisać - cała płytka - łacznie z wariackim początkiem - zasługuje na uwagę - niby to wtórne, niby wszystko to już kiedyś słyszeliśmy, ale ileż piękna w sobie niesie....